WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik Nr 58, luty 2003 - PRZEGLĄDARKA 
PRZEGLĄDARKA



Prawdziwy Portugalczyk. Od czasów popularności, której zaznawał Portugalczyk Osculati, co to, jak utrzymywali Starsi Panowie, uczciwej polskiej dziewczynie „nie zaplati”, wiedza powszechna nasza portugalska wzbogacała się bodaj jedynie szlakiem włoskim. Co ma oznaczać, że Antonio Tabucchi, pisarz włoski tłumaczony obficie na polski, a zarazem historyk literatury portugalskiej, działał jako faktor. I zadziałał solidnie: najważniejszą fascynacją Tabucchiego jest Portugalczyk Fernando Pessoa, i jemu właśnie „Literatura na Świecie” nr 10-11-12/2002 poświęciła sporą część potrójnego swojego wydania. Kolega modernista i futurysta Pessoa (1888-1935) wart jest i dziś większej uwagi, dość wspomnieć, że powołał był do życia 72 heteronimy, czyli, mówiąc po ludzku, zaludnił karty historii literatury tylomaż osobowościami wyposażonymi w personalia, biografie i oryginalną twórczość. Niezły wynik jak na modernistę, prawda? Jeśli jednak kto ma zaszczyt nazywać się Osoba albo też Nikt (co po portugalsku znaczy Pessoa właśnie) i zajmuje się literaturą z zacięciem futurystycznym, to pewnie może się poczuć zobowiązany. Przetłumaczone na polski teksty są wysokoartystyczne w pełnym tego słowa znaczeniu, ale numer prezentujący Osobę „Literatura na Świecie” zaczyna dziełem dającym szansę przyzwyczajonej do manier Osculatiego publiczności polskiej. Jest to otóż list do kobiety życia Ferynanda Pessoi, Ophelii Queiroz, idący w te słowa: „Bardzo Cię lubię, maleńka Ofelio, naprawdę bardzo. Bardzo, niezmiernie cenię Twój temperament i charakter. Gdybym miał się żenić, to tylko z Tobą. Pozostaje tylko pytanie, czy małżeństwo, dom (lub jakkolwiek sobie życzysz, by to nazwano) dadzą się pogodzić z moim życiem umysłowym. Wątpię.”


Ćwiczenia. Mamy środek zimy, a więc przerwę w rozgrywkach futbolowych. Dzielni piłkarze przygotowują się kondycyjnie do sezonu. Ale nie tylko oni… I Roman Graczyk ćwiczy tężyznę intelektu, zajmując się kopaniem. W tekście Siła udawania („Gazeta Wyborcza” 25-26 stycznia 2003) – wnikliwie i przytomnie przedstawiającym przygody środowiska „pampersów” oraz rozważającym możliwości „konserwatywnej modernizacji” kraju – dokopuje Józefowi Mackiewiczowi. Biedny ten Mackiewicz, za życia nie miał lekko, a i po śmierci autora Drogi donikąd raz po raz robi się wokół jego książek i osoby niezbyt przyjemne zamieszanie. Co tym razem dzieje się w „sprawie J. M.”? Graczyk czyni Mackiewicza pośrednio odpowiedzialnym za ekscesy ludzi ze środowiska „pampersów”, którzy nieźle się namęczyli, żeby zbudować negatywny elektorat konserwatystów w Polsce. Jaka jest wina Mackiewicza? Otóż uznany przez młodych konserwatystów (którzy jeszcze nie występowali pod sztandarem „pampersa”) w latach 80. za patrona i ojca duchowego ponoć wypaczył ich niewykształcone w pełni umysły, zarażając radykalnym antykomunizmem. Graczyk pisze: „Młodzi radykałowie z NZS-u byli niezdolni do percepcji szybko zmieniającej się rzeczywistości mniej z powodu trudów życia w PRL (…), a bardziej z powodu bezkrytycznej lektury swoich mistrzów – ma tu swój udział Alain Besançon, ale przede wszystkim Józef Mackiewicz”. Czyli – naczytali się biedacy głupot i potem robili głupoty. A może jednak – robili głupoty, bo byli głupi…?


Cholerne ryzyko. Najnowsza książka Ingi Iwasiów Rewindykacje. Kobieta czytająca dzisiaj to rzecz „cholernie ważna i cholernie ryzykowna”. Tako rzecze Arleta Galant w recenzji zamieszczonej w „Arkuszu” nr 1/2003. Aż tak „cholernie ważna”, że prawie połowę swojego omówienia Galant poświęca na boksowanie się z Dariuszem Nowackim, który ośmielił się ponarzekać („Res Publica Nowa” nr 11/2002) na niezbyt – jego zdaniem – trafiony tytuł książki Iwasiów. Recenzentka zdaje się więcej energii poświęcać na udowadnianie, że Nowacki jest nieukiem i ignorantem, niż na opisywanie dokonań „siostry” w feminizmie. Właściwie – nic dziwnego, „siostry” zawsze wspomagają się w walce z samczym krytykanctwem (na marginesie, dzięki Galant dowiedziałem się, skąd owo krytykanctwo się bierze: otóż z narcyzmu; no, ładne kwiatki, a właściwie – śliczne odbicia w lustrze). Po co więc w ogóle zabieram głos w tej sprawie, skoro chodzi o oczywistość? Żeby bronić redakcyjnego kolegi? Nie, przecież tak wytrawny polemista jak Nowacki wsparcia nie potrzebuje. Powiem wprost: we własnej sprawie tu staję (sorry za ten samczy czasownik). Zbierałem się właśnie do pisania o Monologach waginy Eve Ensler. Po lekturze tekstu Galant dotarło do mnie jednak, że na własne życzenie chcę wplątać się w cholernie ryzykowną awanturę, bo prawdopodobnie, gdy tylko opublikuję omówienie Monologów…, „siostry” rzucą się na mnie, wytykając mi narcyzm, nieuctwo, brak dobrej woli, a także udowadniając, że jestem męskim szowinistycznym wieprzem, którego łeb tkwi głęboko w ciasnym korycie patriarchalnej kultury. I może nawet zdecydowałbym się podjąć to cholerne ryzyko, ale pomyślałem: atak „sióstr” może jeszcze jakoś przeżyję, ale co będzie, gdy frakcja kobieca w Sejmie przegłosuje ustawowy zakaz pisania przez krytyków płci męskiej o książkach autorów płci żeńskiej…







Menu miesięcznika FA-art