tu jesteś: Miesięcznik nr 100 wrzesień 2006 - Tomicki
|
Tomicki
Filozofia Się musi wyszumiećZawsze tęskniłem do Julity. Ale o tym przy innej okazji. Jeszcze raz: Zawsze tęskniłem do formy bardziej pojemnej, która nie byłaby ani zanadto poezją, ani zanadto prozą, a taką tylko – ot – niezobowiązującą pogaduszką z Martinem Heideggerem, powiedzmy. W którą, powiedziawszy, niniejszym się wdaję. A nawet wikłam, zostawiając sobie Miłosza na inną jeszcze okazję. „Jestestwo jest najpierw Się i zwykle nim pozostaje. Gdy na własny sposób odkrywa świat i przybliża go sobie, gdy otwiera samemu sobie swe właściwe bycie, to owo odkrywanie »świata« i otwieranie jestestwa następuje zawsze jako usuwanie zakryć i zaciemnień, jako zdzieranie masek, którymi jestestwo odgradza się od samego siebie”. (Bycie i czas, s.166, jak wiemy). W tym jest głębsza mądrość. Która jednakowoż – jako rzecze inny Filozof – być może nie jest nawet płytka, kto wie. Zwykli ludzie, którzy posiadają bardzo skąpą wiedzę o fortyfikacjach, mylą często rawelin z półszyjkiem – chociaż są to rzeczy zgoła odmienne – i ja być może jestem jednym z nich. A Wy, być może, razem ze mną. Ale mimo to, a nawet: wbrew temu, „dziecinnym językiem niejako bełkocąc”, takoż „w kruchej łódce nie bez obawy wpływając na niezmierzone przestworza oceanu” – jak się był afektował Kronikarz – spróbujmy uchylić rąbka, resp. usunąć cokolwiek zakrycia i zaciemnienia, i zapytajmy bez krępacji: czym/ kim jest owo jestestwo, co to w tak haniebny sposób „odgradza się od samego siebie”? To jest, kto/co się mianowicie odgradza od kogo/czego? Jestestwo od jestestwa? Jakieś nieprawdziwe jestestwo od jakiegoś prawdziwego jestestwa albo, odwrotnie, jakieś jestestwo prawdziwe od nieprawdziwego jakiegoś, bo i tak może być? A niech mi się stolec wypsnie! Toż wtedy coś ogradza się od czegoś innego, a nie od samego siebie, a nie o to przecież chodziło Martinowi ani nie tak go chcieliśmy rozumieć. Bo wprawdzie „Ja to ktoś inny”, jak powiedział Poeta-gówniarz, i „poetycko mieszka człowiek”, jak za Hölderlinem powtarza Filozof, z którym się wdaliśmy w dyskusję, a „filozofia to poezja pojęć”, jak się był zapomniałem kto wyraził, ale to tylko licentia poetica i nie będziemy się tu przecież obrzucać metaforami, wracajmy do „faktów”. (Filozofia jako poezja pojęć może wyglądać na przykład tak: „sens tak »obowiązujący« w stosunku do bytu i w sobie samym obowiązujący »bezczasowo«, »obowiązuje« jeszcze w sensie obowiązywania dla każdego rozumnie wydającego sąd”, s. 200. Albo: „»Ku« pociągu oznacza: dać się pociągnąć temu, ku czemu pociąg pociąga”, s. 249. Co się w poezji zowie poliptoton, ale jakaż tu finezja!). Moje osobiste bycie-w-świecie konstytuuje między innymi stwierdzenie, że nic na tym ani na tamtym świecie nie zastępuje niczego innego, ergo to oto tu – przepraszam za wyrażenie – jestestwo nie może być niczym innym jak tym jestestwem tu oto i niczym innym. Takoż i jakieś prawdziwe jestestwo musi być jestestwem prawdziwym, a nieprawdziwe nieprawdziwym, bo innym być nie może – wszak byłoby wtedy czymś innym, niż jest. Jak zatem coś może odgradzać się od tego, czym właśnie jest, to dla mnie hydrozagadka. Bo co jest mianowicie podmiotem czynności odgradzania w zdaniu: „jestestwo odgradza się od samego siebie”? To jestestwo, które odgradza, czy to, które jest odgradzane? Jak widać, już w samej konstrukcji pytania znów się jestestwo rozszczepia na części, znów na dwoje babka wróżyła i znów nie wiadomo: myć zęby czy ręce? – a przecież inaczej zapytać nie sposób, jeśli się pyta o to właśnie, a nie o coś innego. A przecież pytamy o to, bo jakbyśmy chcieli zapytać o coś innego, to byśmy zapytali, a zapytaliśmy? Lepiej miesić wapno, niż pytać nie o to, o co się chce zapytać, a pytać o co innego. Tak więc mamy dwa jestestwa – i niech sobie Martin mówi, co chce, jeśli wie, o czym mówi – jedno zakryte, zaciemnione i zamaskowane, drugie odkryte, oświetlone i zdemaskowane. To pierwsze jest zdaniem Filozofa tym samym, czym drugie, tyle że samo o tym nie wie. Widzimy więc, że pierwsze jestestwo różni się od drugiego nie tylko tym, że jest zakryte, zaciemnione i zamaskowane, ale i jeszcze tego nieświadome, że jest takie, jakie jest, a zatem to, co miało oba te jestestwa zbliżyć do siebie, jeszcze bardziej je poróżniło. Mowa jednojęzyczna się (Się) musi wyszumieć! W rzeczonym fragmencie Bycia i czasu „mówi” jestestwo odkryte, oświetlone i zdemaskowane, a nade wszystko świadome – i tylko z jego punktu widzenia to drugie jest zakryte, zaciemnione i zamaskowane, a przy tym nieświadome. Co bynajmniej nie przeszkadza w tym, aby to drugie jestestwo, gdyby je tylko dopuścić do głosu, uważało dokładnie tak samo, tj. akurat odwrotnie. Mianowicie, że to ono jest właśnie odkryte, oświetlone i zdemaskowane, a nade wszystko świadome, a to pierwsze wręcz przeciwnie: zakryte, zaciemnione i zamaskowane, a przy tym nieświadome. I nic mu nie zrobisz! Każdy ma prawo być głupi – co się tyczy zarówno jestestwa pierwszego, jak i drugiego, jak i Was oraz, ma Się rozumieć, mnie – każdy ma prawo mylić rawelin z półszyjkiem albo zgoła z czym innym jeszcze, choć nic mi akurat nie przychodzi do głowy, ale zapewniam: inwencja ludzka nie zna granic! Każde jestestwo ma prawo być zakryte, zaciemnione, zamaskowane i nieświadome, a się za odkryte, oświetlone, zdemaskowane i świadome uważać. Taka jest moja opinia, podzielam ją całkowicie. Ciekawe, że w rzeczonym fragmencie autor rzeczonego fragmentu posługuje się mową jednojęzyczną, choć kilka stron wcześniej, tak gładko, choć wielce zarazem ostrożnie, się z nią rozprawia: „Może jestestwo zawsze mówi najpierw sobie: jestem tym, a w końcu najgłośniej wtedy, gdy tym bytem »nie« jest”. I to jest słuszne i zbawienne! Bodajby jedli psie gówno, którzy myślą inaczej. Poza tym donoszę, że Wrocławianie posiadają bardzo skąpą wiedzę o fortyfikacjach, dzięki czemu łatwo zburzyć ich miasto, do czego jednak ja ani namawiam, ani nie namawiam, jako że dbam o swoją wielojęzyczność.
|