tu jesteś: Miesięcznik nr 92, grudzień 2005 - Uniłowski
|
Uniłowski
JAK SIĘ ODUCZYĆ POWTARZANIA?Jakiś czas temu był sobie etos, podług którego psim obowiązkiem pisarza (artysty, eseisty, krytyka, teoretyka – to nie ma znaczenia) było wykazywanie, że sprawy są dużo bardziej złożone niżby się zdawało na pierwszy rzut oka. Nie chodzi więc wcale o to, aby objaśniać, symplifikować, redukować, porządkować, ale wręcz przeciwnie – należy pokazywać, że nie ma żadnego zbioru reguł i zasad, żadnych tablic czy klasyfikacji, w ramki których dałoby się upchać nasze doświadczenia. Co oczywiście nie oznacza, że z tego wszystkiego – reguł, zasad, tablic i klasyfikacji – musimy zrezygnować. Trzeba jednak wiedzieć, że wszystko to są narzędzia, które sprawdzają się wyłącznie w określonych warunkach. Istnieją wszak sprawy, których nawet kluczem uniwersalnym nie zdołasz rozwikłać. Myśl nasza bywa jasna i prosta, ale tylko w pewnych granicach, nie zawsze zresztą rozsądnych, powinnością zaś pisarza byłoby nieustannie obnażać granice naszego sposobu pojmowania. Szczególną pożywką dla takiego etosu było przeświadczenie, że wytwory naszej kultury, wszelkiego rodzaju teksty i artefakty, nie są czymś danym raz na zawsze. Nie posiadają więc naddanych ram i granic interpretacyjnych. Owe ramy i granice zawsze są wytwarzane i to z udziałem wszystkich uczestników procesu zbiorowej komunikacji. Znowu, nie znaczy to, że interpretować możemy jakkolwiek tylko zechcemy. Chodzi o to, prócz samej interpretacji, również jej poprawnościowe standardy są przedmiotem nieustających negocjacji w ramach gry powtórzenia i różnicy. Jeśli niemożliwy jest tekst absolutnie oryginalny, to z tych samych powodów czymś niemożliwym będzie taka interpretacja, która byłaby ścisłym powtórzeniem interpretacji wcześniejszych. Otóż w myśl przywołanego wyżej etosu powinnością pisarza jest występować jako siła różnicująca w obrębie każdego dyskursu. Wspomniany etos nie może się pochwalić starodawną genealogią, choć nawet w odległej przeszłości naszej kultury znajdziemy takie postawy, które by z nim pod pewnymi względami współbrzmiały – od starożytnych sofistów, cyników i sceptyków po dziewiętnastowieczną hermeneutykę podejrzeń. Tak naprawdę, jest on jednak tworem dojrzałej nowoczesności. W kulturze XX wieku najpełniej wyraził się chyba za sprawą szkoły frankfurckiej. Właśnie, trudno nie zauważyć, że jest on cokolwiek lewicowy – przepraszam za słówko – z ducha. Podejrzliwość wobec prawd zastanych, rys anarchiczny i an-archiczny, rebeliancka natura, admirowanie różnicy – wszystko to może się tak kojarzyć, aczkolwiek definiowana w ten sposób „lewicowość” byłaby bardziej kategorią poetyki niż polityki Nie zaryzykuję twierdzenia, że był taki czas, w którym ów „wywrotowy” etos dominował w polskim życiu intelektualnym. Na pewno jednak w latach sześćdziesiątych i później uznawano go za wartościową postawę. Wydawałoby się, że zupełnie nie sprzyjał jej okres stanu wojennym. Ale to nie do końca jest prawdą. Miejscem, w którym wówczas nasz bohater się schronił, były między innymi uniwersytety. Poza ich granicami sprawy przedstawiały się jednoznacznie. Świat załamał się i zorganizował na zasadzie: my, uciskane społeczeństwo kontra oni, niewolący nas aparatczycy. Trzeba było wyjść poza obszar poddany działaniu tej sztywnej opozycji, by zauważyć, że jej ona żywym anachronizmem (podkreslam: żywym), zmuszającym nas do przeżywania własnego doświadczenia jako powtórki z doświadczeń wcześniejszych. Co ciekawe, jeszcze dzisiaj, kiedy pytamy samych siebie o własne miejsce i własną rolę, zdarza się nam odpowiadać w sposób, w którym wyraźnie pobrzmiewają echa tamtego etosu. Niedawno młody adept literaturoznawstwa oraz sztuki krytycznej uderzył w ogniu interenetowej debaty w takie oto słowa: „Otóż wydaje mi się, że w sytuacji, gdy rzeczywistość stopniowo przechodzi w formę jednego wielkiego KOMUNIKATU (kosztem realnego doświadczenia), rodzi się potrzeba siły odśrodkowej. Siły, która będzie podejrzliwa wobec wszelkich komunikatów, odsłoni ich reguły, przez oficjalną lub kontr-działalność pokaże szanse i ograniczenia danego dyskursu, będzie trzymać ręce na pulsie, poszerzać społeczne możliwości mówienia o świecie, jego bogactwie, odcieniach itp. Taką siłą, opozycją, może być filologia, a w jej ramach – KRYTYKA LITERACKA. Wizję taką zaprezentował Ryszard Nycz w przedostatnim numerze »Opcji«, powtarzam tu jego tezy”. No proszę, jak się pokazało, nie tylko adept, bo i sam Ryszard Nycz jakoby przywoływał w potrzebie wywrotowego ducha. Kiedy jednak sam zajrzałem do wskazanego tekstu we wskazanym numerze „Opcji”, popadłem w konsternację. Żadnej „takiej wizji” tam nie znalazłem, najwyżej – drobne napomknięcie na ostatniej stronie, które zresztą niekoniecznie wypada rozumieć tak, jak adept przedstawił. Określiwszy bowiem literaturę jako zbiór tekstów o szczególnie złożonej organizacji, Nycz po prostu zauważył, że umiejętność interpretacji dzieł artystycznych „pozwala nam na skuteczne zastosowanie tej metody (czy metod) do tekstów i praktyk dyskursywnych o mniejszej złożoności (…)”. Nigdzie natomiast nie dał do zrozumienia, że taka aktywność ma charakter „opozycyjny”, „wywrotowy”, że jest ona swego rodzaju „kontr-działalnością”. Trzeba przyznać, że to całkiem zabawne. Jeśli już nawet ktoś dzisiaj przywołuje starego ducha oporu oraz intelektualnej rebelii, to nikomu nie rzuca wyzwania, nie podnosi głowy, nie powiewa czarnym sztandarem (intelektualnego) anarchizmu ani nawet nie wkłada kwiatów we włosy i nie jedzie do San Francisco. Mówiąc o rebelii i opozycji, nie mówimy na własny rachunek, lecz powtarzamy za jakimś mędrcem. Jeśli zaś brakuje kogoś, na czyje barki moglibyśmy przerzucić odpowiedzialność za sformułowany program, to wówczas mentora trzeba wymyślić, to i owo wkładając mu w usta. Upominanie się o różnicę jako powtarzanie Derridy, Nycza, Markowskiego, Ritza czy kogokolwiek innego to, zaiste, wielce nowatorska taktyka, jeśli chodzi o działanie na rzecz różnicy… W tym miejscu nie można uciec przed pytaniem: a może cały ten etos i postawa już dawno przebrzmiały, a jeśli bywają dziś podejmowane, to z konieczności muszą się sprowadzać do bezpłodnego przeżuwania formuł i tez, które już wypowiedziano? Być może obecnie nie ma miejsca na żadną inną różnicę oprócz takiej, która jest powtórzeniem? Proszę tylko zwrócić uwagę, że przytoczona wypowiedź młodego krytyka odwołuje się do cokolwiek niedzisiejszych opozycji. Przede wszystkim chodzi o przeciwstawienie rzeczywistości (tudzież realnego doświadczenia) oraz „komunikatu”. Przy czym ten ostatni ma być siłą wrogą, opresyjną, agresywną, potężną i nade wszystko – monolityczną (młody krytyk powiada o „jednym wielkim komunikacie”). Wypisz, wymaluj – pokolenie '68 (czy przypadkiem to Adam Zagajewski nie debiutował w roku 1972 tomikiem Komunikat?). Zupełnie jak przed trzydziestu z górą laty, wychodzi na to, że komunikat i język mają być czymś z gruntu „nierzeczywistym”, a przynajmniej czymś, co „prawdziwą” rzeczywistość („rzeczywiste” doświadczenie) redukuje, wypacza i przesłania. By dojść do sedna rzeczy, trzeba najpierw zdrapać werniks języka, odkrywając ukryte (przez język) bogactwo i wielość odcieni świata. Aczkolwiek sedno rzeczy oraz ukryta prawda zasadzają się na różnorodności (bogactwie, wielości odcieni), to jednak będąc sednem i prawdą, będąc zasadą zasad, stanowią źródłową jedność. W tym ujęciu bogactwo świata jest tylko sposobem przejawiania się (choćby na sposób epifanijny) jednej jedynej zasady rzeczywistości. Skoro jednak bogactwo świata jest dziś symulowane, skoro nie mamy już do czynienia z żadnym „jednym wielkim komunikatem”, ale z ich niezborną mnogością, to odwoływanie się do zasady rzeczywistości, absolutyzowanie tej ostatniej, będzie bezproduktywne. Rzeczywistość nie sytuuje się poza (komunikatem), lecz stanowi pole komunikacyjnej rozgrywki. Skoro nasze realne doświadczenie jest doświadczeniem komunikacyjnym, to o żadnym przeciwstawieniu nie może tu być mowy. A jeśli o przeciwstawieniu nie może być mowy, to jak w takim razie kultywować „wywrotowy” etos? Pytam właśnie dlatego, że jest mi on bardzo bliski. I nie będę się tego wypierał, nawet jeśli ktoś zechciałby mi wypominać, że chodzi o etos z ducha „lewicowy”… Powórzmy zatem: czy można dziś być w opozycji, być przeciw, być w kontrze, czy można dziś działać na rzecz różnicy? Zapewne można, ale też takie działanie bardzo łatwo i szybko okazuje się powtarzaniem, co odbiera mu wiarygodność i kulturową doniosłość. Przy ogromnej sympatii, jaką mam dla chłopców i dziewcząt z korporacji, co to się nie opłaca, nie potrafię zaakceptować, że bawiąc się w Radykalną Inicjatywę „Ha!art” zacierają różnicę między sobą a Radykalną Inicjatywą „Frugo”. Owszem, zdarza się im trafiać do hipermarketu naszej kultury, ale nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. Trafiają tam bowiem dokładnie na tych samych prawach, jak wszelkie inne gadżety. Z tej perspektywy „tożsamość” alterglobalisty, gej-les, prozaika zaangażowanego jest propozycją podobną do bycia hiphopowcem, kibolem, katolem, wszechpolakiem, kobieciarzem lub koniarzem czy też „niecokonserwatywnym” człowiekiem zasad. Tak czy owak, wszyscy jesteśmy konsumentami… Tymczasem jeśli chaos jest porządkiem lokalnie, to być może dla starej gry różnicy i powtórzenia wynika stąd coś nowego. Choćby tyle, że różnica i powtórzenie nie są powiązanymi dialektycznie antonimami, różnica bowiem przechodzi w powtórzenie w warunkach jednolitego dyskursu. Ale też, zmieniając warunki, można ten proces odwrócić. Zrozumcie, że nie ma jednego języka, że każdy z nas mówi volapükiem, a przestaniecie powtarzać. |