tu jesteś: Miesięcznik nr 87, lipiec 2005 - KĘDER
|
KĘDER
CHWIN A SPRAWA BYTOMSKAPewnie mało kto zauważył zrelacjonowaną parę dni temu (20 lipca 2005) w katowickim dodatku „Gazety Wyborczej” niewielką awanturę wywołaną przez kabaret Ciach z Zielonej Góry. Kabaret raczył sobie podworować na temat ostatniego miejsca w Polsce, do którego można by udać się na urlop. Jak się okazuje, miejscem tym jest Bytom („tam jest brud, smród i żeby nie powiedzieć ubóstwo, to powiem... huty”). Hmm, co jest, to jest, ale ponieważ to w telewizji powiedzieli, trochę zawrzało. Pewien mieszkaniec miasta oraz rzecznik magistratu poczuli się urażeni i dali odpór, że przecież to i owo jawi się kolorowo, na przykład ośrodek sportowy Dolomity oraz Opera i Śląski Teatr Tańca. Redaktor „GW” w komentarzu zwrócił uwagę na niczym nieuzasadnione dobre samopoczucie urzędnika, oraz że kabaret się walnął o całe sto złotych, bo w Bytomiu od dawna już nie ma huty. Internauci natomiast w komentarzach w większości przyznawali tekściarzowi kabaretu rację. No, w sumie nic ciekawego. O wiele bardziej ekscytujące są na przykład wcześniejsze o miesiąc bytomskie wieści sportowe. Otóż po pokonaniu Szczakowianki sekcja piłki nożnej Polonii Bytom awansowała do II (słownie: drugiej) ligii, wyobrażacie sobie Państwo? Do, wytłuśćmy to, drugiej ligi! Niewiarygodne! W takim stanie rzeczy fakt, iż miasto być może nie jest atrakcją turystyczną schodzi na plan jak najdalszy. Jako że jednak – przypominam tym, którzy nie zwracają na takie drobiazgi uwagi – redakcja „FA-artu” nominalnie jest w Bytomiu (w teorii zaś w Katowicach, natomiast faktycznie – w Wirtualnym Wygwizdowie), co upoważnia ją, a w niej, redakcji, przynajmniej mnie do wypowiedzi w sprawie Bytomia autorytatywnych, to chciałbym podnieść w tym miejscu kwestię, że kabaret Ciach srogo się myli co do walorów turystycznych Bytomia. Nie, nie idzie mi o średniowieczny rodowód miasta, nie jest też dostatecznym argumentem tych kilka ocalałych z licznych tąpnięć i planowych wyburzeń secesyjnych kamienic. Dostatecznym i co tu dużo mówić – powalającym przeciwników na kolana argumentem na rzecz turystycznych walorów Bytomia jest fakt, iż w Bytomiu znajduje się rezerwat przyrody. Owszem, to nie pomyłka – w Bytomiu znajduje się takowy – w części miasta zwanej Blachówką istnieje rezerwat buków „Segiet”. Jest rezerwat, a nawet dwa rezerwaty – ten drugi to ostoja ptactwa pod nazwą Zespół Przyrodniczo - Krajobrazowy „Żabie Doły”. Wiem co piszę, chociaż nie jestem bocianem i żab nie lubię – od redakcji, redakcji nominalnej, do Żabich Dołów – ostoi ptactwa są akurat dwa rzuty laptopem (z dwunastocalową matrycą). Do głowy by mi nie przyszło o tym pisać, gdyby nie mechaniczne cokolwiek, acz nieodparte skojarzenie – trop, na który wpadłem rozmyślając o wątpliwych i niewątpliwych atrakcjach turystycznych Bytomia. „FA-art” od co najmniej 1997 roku, bo wtedy rozpoznano Żabie Doły jako ostoję ptactwa, choć daję słowo, że i wcześniej było tam kilka kaczek, znajduje się (nominalnie) zadziwiająco blisko rezerwatu niestety. Może to i metaforyczne, ale jednocześnie jakoś dziwnie realne. Już widzę i słyszę te wycieczki z przewodnikiem. „Proszę państwa, zza tego krzaka można zobaczyć jak pysznie ubarwiony samiec kaczki krzyżówki zmaga się z Jolką, w drugim planie można natomiast zaobserwować, jak łabędź niemy usiłuje wyartykułować swoją opinię na państwa temat. Co ciekawe, nieopodal, przy Chorzowskiej 43, zajmują wciąż stanowisko polscy postmoderniści, na których polowania urządzano jeszcze w latach 90. zeszłego wieku. Obecnie są pod całkowitą ochroną... Chwileczkę, chwileczkę – pani puści bączka! Do pani mówię! Proszę natychmiast puścić bączka! Bączek też jest pod całkowitą ochroną, proszę pani!” Cóż tu ma do rzeczy anonsowany w tytule felietonu Stefan Chwin, który, jak powszechnie wiadomo, mieszka w Gdańsku? Dał wywiad do „Gazety Wyborczej” z 25 lipca 2005, długi wywiad, który – dałbym sobie głowę uciąć – napisał sam, z pytaniami (ale może nie doceniam Sebastiana Łupaka, który rozmowę przeprowadził). A wspólnego z atrakcjami Bytomia ma tyle, co wychwalany w latach 90. jako antidotum na postmodernistów dyskurs małoojczyźniany ze źle pojętym lokalnym patriotyzmem (dużo). Mówi Chwin na przemian z Łupakiem: „– Czym więc jest w takim razie dla Pana Gdańsk, w którym się Pan urodził i w którym Pan mieszka? – Pasjonującym miejscem na ziemi, w którym dziwnie spotkały się ze sobą piękno i zło. Ale kiedy po publikacji Hanemanna ukazał się jeden z moich wywiadów zatytułowany Złe miejsce na Ziemi, paru ludzi z gdańskich elit miało do mnie pretensje, że tytuł jest »niewłaściwy«. – Woleli, by Pan promował »gdańską cepelię« i »dynamiczny rozwój miasta«? – Coś w tym rodzaju. Gdańsk tymczasem popchnął mnie w stronę rozmyślań nad ciemnymi zagadkami życia i historii. Ja lubię miasta piękne i umierające. Dobrze się w nich czuję.” Chciałoby się zakrzyknąć – zapraszamy do Bytomia! Przynajmniej na urlop. A poważnie – Stefan Chwin dając wywiad pt. Wściekły usiłuje, wedle własnych słów, pozbyć się gęby „miłego pana od Hanemanna, który opowiada o małych ojczyznach, czule zajmuje się przedmiotami oraz tak ładnie pisze o gdańskich uliczkach. Takiego bezpiecznego w użyciu, wzorowego inteligenta, który wypowiada ze wszech miar słuszne myśli.” No, dobrze. Jednak z której strony bym nie patrzył – ta myśl, myśl Chwina piętnująca wyobrażenia o wzorowym inteligencie, wydaje mi się bardzo słuszna, gdyż gęba, niezależnie od tego jaka, zawsze boli czy uwiera. Ot, paradoks – słuszna myśl wzorowego inteligenta, że nie chce być on postrzegany jako człowiek wypowiadający wyłącznie słuszne myśli. Czy aby zdarcie maski-gęby w ogóle jest możliwe? To znaczy, czy w kraju nad Wisłą nie znajdzie się zaraz horda pielęgniarzy z dobrymi plastrami i przylepcami oraz mnóstwo grzecznych ludzi, którzy taktownie naddartej gęby pisarza nie będą zauważali, udając że nie ma sprawy – każdy ma jakiś problem? Nieodparte mam wrażenie, że publiczne pozbywanie się gęby, które zaordynował sobe Chwin, to kuracja staromodna, częściowo tylko skuteczna, w dodatku niespektakularna. Dziś aby pozbyć się gęby i zwrócić na siebie uwagę, należałoby się bodaj wysadzić w powietrze – na przykład zostać politykiem. Tego zaś nie robi się kotu i w dobrym towarzystwie.
(27 lipca 2005) |