WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik nr 85, maj 2005 - SOŁODUCHA 
SOŁODUCHA

O UDAWANIU I TRENDSETTERACH

Przywołany do porządku przez Dariusza Nowackiego w pierwszych słowach mojego tekstu chciałbym skorygować jego nadmiernie samokrytyczną tezę. Jest to oczywiście całkowicie nieprawdą, że Dariusz Nowacki siedzi w krzakach. Jest to zafałszowany obraz rzeczywistości, podyktowany, jak rozumiem, wrodzoną skromnością i nieśmiałością. Więc musi znaleźć się ktoś, ubolewam, że tylko ja, kto powie Dariuszowi Nowackiemu, iż należy do czołowych trendsetterów naszej kultury. Ba, więcej – jest całkiem blisko roli szefa tego zgromadzenia.

Bez dwóch zdań więc Dariusz Nowacki ma bardzo dobre papiery, które dają moc prawie boską. Reflektor, snop światła rzucony z jego oczu sprawić może mianowicie, że coś nabierze istnienia. Może on całkiem sprawnie powołać coś do bytu. Działanie tej mocy polega na tym, że może kogoś zamienić ze zwykłej postaci w tak zwaną postać medialną, co oznacza, że nabierze ona charakteru istnienia prawdziwego. W hierarchii bytów o stopień niższego tylko od politeicznego ciała zboru trendsetterów.

A więc, niezależnie od tego, jak długo np. Kinga Dunin (której zdania w kwestii DDM Nowacki słusznie nie przytacza, żeby nie burzyć porządku niższego porządkiem wyższym, godna to pochwały ontologiczna ścisłość myślenia) będzie się ociągać z ostatecznym potwierdzeniem tego faktu, dla mnie Dariusz Nowacki jest od dawna śmietanką naszej kultury i jego śląskie korzenie nic tu nie pomogą. Zresztą Dariusz Nowacki korzysta nader chętnie ze swej sprawczej mocy, powołując co i rusz do prawdziwego bytu nowe postaci polskiej kultury.

Ponieważ z powodów życiowych jestem wprowadzony nieco w teorię marketingu oraz PR, mogę całkowicie potwierdzić także zdanie Dariusza Nowackiego, że nie ma co się buntować przeciwko temu faktowi, iż trendsetterzy oraz media są w dzisiejszych czasach grupą trzymającą władzę. I że z pragmatycznego punktu widzenia jedyną rozsądną taktyką jest uznać ten fakt oraz przystosować się do tej sytuacji podobnie, jak uczynili to już inni. Jedyną słuszną taktyką jest po prostu stwierdzić, że należy wejść w ten strumień rzeczywistości i z nim popłynąć wykorzystując przy tym taki styl, który najszybciej doprowadzi nas do uznania naszego bytu (co zresztą bardzo sprawnie robi Sławomir Sierakowski i niniejszym chylę czoła przed jego działalnością na tym polu. Jest zaiste mistrzem w organizowaniu publiki i lewarowaniu. W ten sposób nie uprawia żadnej moralistyki lewicowej, tylko stosuje znane chwyty w wiadomym celu. A więc potwierdza jak najbardziej pragmatyzm i skuteczność rządów siły – siły mediów. Ale ze względu na modernistyczny cel, który sobie stawia – zostać drugim Michnikiem - jest to trafna strategia. Pragmatyczna właśnie, a nie moralistyczna).

Grupa ta posiada po prostu tę wiedzę tajemną, którą mają postaci działające na „rynku kultury” i którą mogą to oferować jako swój kapitał ciężko wypracowany przez lata. Wiedzą oni, jako supersamce tej dziedziny, jak dawać życie. Jest to sytuacja analogiczna do sytuacji w piłce nożnej – można grać w lidze drugiej, trzeciej, a nawet pierwszej, ale dopiero powołanie do reprezentacji pozwoli nam uznać, że żyjemy naprawdę. W niższych ligach nie ma pełnego życia, jest tylko kopanie się po kostkach oraz wylewanie potu na darmo. Tylko reprezentacja gra bowiem w świetle jupiterów i przy pełnej widowni, a nawet więcej - ta gra w reprezentacji automatycznie podżyrowuje nam wszystkie słabości i kiksy, które trafią nam się tu i tam. Co z tego, że ktoś zdobywa bramki przewrotką w trzeciej lidze, skoro nie transmitowała tego telewizja. Znaczy to ni mniej ni więcej, że nie zdobywa on bramek wcale. Dopiero, jak Dariusz Szpakowski lub też Roman Kosecki powiedzą, że jest to piękna bramka, to ona tą piękną bramką staje się naprawdę. W przeciwnym wypadku jest tak, jak gdyby w ogóle jej nie było.

I w tym miejscu dopiero dochodzimy do tego, co tak naprawdę jest istotą sporu. Do tej pory więc z Dariuszem Nowackim nic a nic się nie różniliśmy – obaj opisujemy rzeczywisty stan rzeczy. Problem leży jednak tak naprawdę nie w tym, jak jest, a w tym jak być powinno. Na tym też polega różnica pomiędzy opisem rzeczywistości, a moralistyką, której domagam się, jak słusznie zauważa Dariusz Nowacki, w swoim tekście. Moralistyka nie musi odwoływać się do tego, co jest. I to jest jej przywilej – stwarzanie światów wydumanych.

Na początku jednak odwołanie się do praktyki, której Dariusz Nowacki jest rzecznikiem. Otóż ze względu na uwarunkowania rodzinne i fatalny los niektórych jej, zaangażowanych w życie kulturalne, postaci, od zarania dziejów faszerowany byłem tezą, że zawodowa kultura jest tylko źródłem kłopotów życiowych i że nie powinienem w tym względzie naśladować błędnych tropów z przeszłości. Że modelem idealnym jest model Spinozy, który szlifował diamenty, a po godzinach zajmował się filozofią.

Będąc wiernym uczniem tej tezy - na co dzień więc mam do czynienia z prawdziwym, twardym rynkiem i bezpardonową walką o pieniądze, władzę i media, co też na pieniądze mniej lub bardziej się przekłada. I daje to dosyć smutne rezultaty. Rzadko spotykam postaci, które cenią co innego poza tymi 3 wartościami. Człowiek chciałby więc, żeby istniał gdzieś jednak świat, w którym nie obowiązują drobnomieszczańskie kryteria użyteczności, władzy i przemocy. Jedyną kandydatką jest kultura. Ale niestety zawodzi moje nadzieje. Do niej się zwracam po godzinach, ale nie otrzymuję pocieszenia. Raczej to samo, co w tzw. twardej gospodarce. Te same mechanizmy i te same kryteria, lekko zmodyfikowane ze względu na branżę. I stąd płynie moja moralistyczna nuta. Oraz nadzieja na krytyczną pozycję kultury we współczesnym świecie.

Moje wystąpienie nie ma więc w sobie nic z resentymentu, o który podejrzewa mnie Dariusz Nowacki. Wcale nie chcę być trendy, jazzy i kul, nie mam ochoty na karierę, a nawet nie mam do tego papierów. Żyje mi się całkiem dobrze w mojej niszy i nie mam zamiaru z niej wychodzić. Co nie oznacza oczywiście, że nie chciałbym, żeby ktoś docenił moje wysiłki. Nie jest to jednak konieczny warunek mojej aktywności.

Moja postawa ma w sobie coś raczej z łagodnej rezygnacji i nieśmiałego postulowania innego stanu. A jak można to zrobić nie odwołując się do znanych przykładów i wyostrzając tezy, żeby lepiej oddawały stanowisko. Dariusz Nowacki przez swoje ostatnie wystąpienia stał się czołowym przykładem hipokryzji części ofu. Publikuje teksty, które są potwierdzeniem mediowych schematów stosując na przykład wziętą z Głowackiego technikę pozornego chwalenia – patrz tekst o prozie Jastruna. W ten sposób wypełnia to, czego się od niego oczekuje, nie wchodzi z nikim w bezpośrednie zwarcie, a przy tym mruga okiem. Ja tylko tak dla chleba i żeby nie zostać w krzakach, ale tak naprawdę to wiem, co robię i absolutnie uważam, że moje najlepsze kawałki są w „Dekadzie Literackiej” czy „Odrze”. To tylko pragmatyzm – wiecie. Chodzi w końcu o sławę, rezonans i uznanie. Taka mała sprawa, a wy mnie tu od przebrzydłych pragmatystów.

Zdaniem niektórych filozofów i socjologów żyjemy dzisiaj w epoce tzw. „wartości postmaterialnych” – w epoce, która jest przeciwko zalewowi kultury masowej oraz prymitywnego konsumpcjonizmu. W tej antykonsumpcyjnej retoryce znajduje się także krytyka sprowadzania wszystkiego do kategorii rynkowych, wyłącznie do rozmiarów towaru na którym rządzą prawa popytu i podaży. Co w przypadku kultury prowadzi do stosowania zasady Pareto i sztucznego, popowego uśredniania gustów.

W moich moralistycznych nadziejach liczę więc na to, że of pręży muskuły przez to, że ma do zaoferowania wiele różnorodności i autentycznej kultury (co nie musi przekładać się na sukces). A nie tylko przez obsługę aktualnych trendów. Przez artystyczne obsługiwanie alterglobalizmu, antykonsumpcjonizmu, queer czy pochwały mniejszości. Czy z drugiej strony – rewolucji moralnej, kryzysu demitologizacji czy pustkę liberalnej atomistyki. Czyli odpowiadanie na aktualny popyt rynku – między innymi medialnego rządzonego przez zasadę walki pomiędzy tymi na lewo i tymi na prawo. Co w moim mniemaniu odbiera jej status kultury, a czyni z niej popkulturę. A to nie jest dobrze. I w moim projekcie to nie media będą ustalać, kto jest Sartrem, bo to jest nieważne. Utopia ? Ależ o to chodzi w moralistyce. A nie o dyskusję z faktami. Specjalistów od „Faktów” , „Wydarzeń” , „Wiadomości”, „Doniesień” i „Informacji” mamy w końcu dosyć. Są oni dostatecznie silni, żeby obronić się sami. Choćby słupkami badań, o które chodzi Dariuszowi Nowackiemu. Ale w tym sensie, broniąc medialnych schematów, jest on kapitulantem. Daje tylko satysfakcję pochlebcom mediów i realistom uznającym medialne hierarchie. I do tego udaje, że nie wie o co chodzi.

Na koniec pozostaje mi wyrazić nadzieję, że dostatecznie często używałem imienia i nazwiska Dariusza Nowackiego, żeby choć trochę, na mój skromny sposób, podnieść mu słupki i badania. I w pełni potwierdzam – moje dywagacje są tylko repetą dużo bardziej znanej marki. I pod wpływem Dariusza Nowackiego to sobie uświadomiłem. Krytykując pragmatystów, wpadłem w ich własne grządki. Be, nieładnie. Wszystko dziś wydeptane – spąsowiałem. Takie czasy chyba – trudne dla moralistów. Ale rachunki w ten sposób też wyrównałem.

(29 kwietnia 2005)







Menu miesięcznika FA-art