tu jesteś: Miesięcznik nr 74, czerwiec 2004
|
KĘSIM KĘSIM
Manuela Gretkowska: Europejka. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2004. Ani mnie nowa Gretkowska ziębi, ani grzeje i dlatego właśnie ją czytam. (Gdybym napisała: czytam Gretkowską, ani mnie ona ziębi, ani grzeje, dałabym świadectwo temu, czego w pisaniu nie znoszę.) Gretkowskiej w Europejce też się zdarza czytać, poza tym ma, znowu, nieznośne metafory, ale nie odkładam, bo czuję, że autorka nie chce mnie grzać ani ziębić (też: wciągać w fabułę, w końcu to dziennik), chce pisać, to pisze. A ja z czytania wyprowadzam jeden wniosek: pisze ktoś, kto jest wolny i komu wcale w związku z tym nie zależy, by mnie do siebie przywiązać – w pewnym sensie jest to postawa heroiczna. Że zmysł krytyczny i momentami żenująco banalne opisy rodzinnego szczęścidełka razem, a na dodatek dom kupuje, pisarka? A niech sobie będą, nie mój to zmysł, szczęścidełko ani dom. Ta książka równie dobrze mogłaby się nazywać „Kosmitka” albo „Dziewczę z Sącza” (no może, gdyby nie było Polki) . To nie jest książka zobowiązująca do dzielenia opinii, ale taka, w której broni się swego (udanego związku, dziecka, zdania) i świeci – propedeutyka zdrowego życia – przykładem. Czy Gretkowska jest „polska, arcypolska” czy „europejska”, z czego to wynika i jakie niesie ze sobą konsekwencje, o co może należałoby choć przekornie spytać, skoro dostajemy jednak Europejkę, nie „Kosmitkę”, a także to, czy mamy do czynienia z książką dobrą, lepszą czy gorszą, a w niej – z wnikliwą czy nie diagnozą rzeczywistości, mniej mnie wobec tego interesuje. Dostaję książkę z fotką przedstawiającą autorkę, Piotra Pietuchę i ich córkę Polę upozowanych na „świętą dziewiętnastowieczną rodzinę” (to za Gretkowską) oraz krzykliwym, czerwonym napisem „Europejka” na okładce, i, po jej przeczytaniu, myślę: zabawny pomysł. Niezobowiązująco, lekko propedeutycznie, zdrowo. |