WYDAWNICTWO FA-art   Start START   Książki KSIĄŻKI   Kwartalnik KWARTALNIK   Archiwum ARCHIWUM   Strony Autorów STRONY AUTORÓW   Redakcja REDAKCJA
 
  tu jesteś: Miesięcznik nr 72, kwiecień 2004 - KĘDER 
KĘDER

SIMPLUS

Jak pisać? W roku Gombrowiczowskim wypadałoby odpowiedzieć: tak, żeby było widać, czy pisał wygolony, czy z dredami. Nie, nie chodzi mi tym razem o krytyków, którzy wedle Gombrowicza powinni pisać tak, by było wiadomo, czy pisał blondyn, czy brunet. Krytykom należy dać wreszcie święty spokój, lusterko i po grzebyku. Ten gatunek, wiecznie walczący z wyginięciem, którego przedstawiciele w odmianach burych, zielonych, czarnych lub czerwonych pędzą żywot w ścisłych rezerwatach, jest, jako żywo, pod ochroną – niechże więc się tam przeglądają i czeszą w spokoju, z przedziałkiem i bez. Idzie mi o pisarzy, ci nie giną wcale, a rosną prędko. Zaś walor wyrazistości postradali dzieckiem w kołysce, urywając łeb pluszowemu misiowi. To jest raczej – przepraszam za to obciachowe, romantyczne odniesienie – o walorze wyrazistości wiedzą z lokalnych tabloidów i hołdują jej jak potrafią: mową i uczynkiem, myślą bujając w okolicach tego, co „się sprzedaje”. Tak, tak, wyrazistość, walor przyjmowany przez Gombrowicza za oczywistą cechę pisarza (skoro tylko krytykom zalecał na piśmie się indywidualizować), w naszej Erze jest atrybutem, który prędzej można przypisać marce handlowej niż pisarzowi.

Jak pisać zatem? Na zamówienie! Tyle lat się mówiło o modernistycznym wyobcowaniu artysty, niezależność stawiało na piedestale, literaturę popularną postponowało, a tu proszę – na naszych oczach pisarze złapali kontakt z szeroką publicznością. I nie puszczają! Dla zbuntowanych mają trawkę, dla wartościowych – konserwę (turystyczną), dla wyznawców – lekkie zwątpienie, dla reszty baranów – sieczkę. Co charakterystyczne, innych pisarzy niż ci ze złapanym kontaktem nie ma. Może zresztą są jacyś, słabiej kontaktowi, ale nikt o nich nie wie i, póki kontaktu nie złapią, wiedzieć nie chce, frustratach.

A przy tym wszystkim, o dziwo, postmodernizmu w Polsce także nie ma (ponoć był, ale się nie udał). Jak wolno podejrzewać, sprawiła to niewidzialna ręka krakowskiego Rynku. Po prostu: największy w Europie Rynek wszystkich pogodził, bo na takim Rynku każdy zamówienie dla siebie znajdzie – po co od razu krzesła łamać, w stołki kopać?

Tymczasem pełzający postmodernizm, w wersji pop rzecz jasna, wśród naszych wstępujących, niespolaryzowanych tzn. nieprzyporządkowanych jeszcze do dużych marek handlowych pisarzy tym się objawia, że udają oni wolny wybór. Jednocześnie biorą gotowe co bądź, oczekując, by jakaś Idea ich sformatowała, w ostateczności – podkupiła. Już tam oni potem będą wiedzieć, jak ją wykorzystać, mruganie okiem nie jest trudne. O jakimś intensywniejszym stosunku do Idei mowy oczywiście nie ma, zresztą, odkąd słowo to stało się nazwą operatora telefonii komórkowej, zaprzedanie się Idei byłoby nadzwyczaj pożądanym scenariuszem kariery pisarskiej. Kto by tam Ideę tworzył, jeśli już jest, kto by tam jej szukał, skoro się sama znalazła. W końcu – kto by tam próbował zrozumieć, o co w niej chodzi, jeśli – gdy nie wiadomo, o co chodzi – zawsze chodzi o pieniądze. W ogóle zaś, by pisać dobrze, żadnych mądrości zjadać nie trzeba, trzeba pisać tak, żeby wzięli piszącego za „swojego”.

Z tych to powodów współczesny pisarz modelowy widzi mi się jako Simplus, a nawet można rzec very simplus. Przechowująca zaprogramowane myślątko i dająca dostęp do historii prywatnych połączeń karta sim plus mocna potrzeba doładowywania gotówką. W tej sytuacji kontestowane w niektórych kręgach, bo uważane za prostackie, myślenie o ludzkim mózgu jako komputerze, mogłoby dla ludzi pióra być błogosławieństwem. No bo przecież to objawienie – można być nawet procesorem, a nie tylko płytką z pytką!

Jednak: jak pisać? Że dobrze – wiadomo. A poza tym? Dosyć długo wydawało się, że pisać trzeba po polsku, ale to przesąd, wystarczy pisać w języku do polszczyzny podobnym, to nikomu nie przeszkadza, a czasem nawet – rzadko – bywa twórcze. Dajmy temu spokój, w ostateczności redaktor zredaguje, byle kontakt z publicznością był.

Pisać z jakimś – powiedzmy – zaangażowaniem? Właściwie – czemu nie? Ale bez przesady rzecz jasna, zaangażowanie nie może być bardziej zaangażowane niż artykuły w dodatkach do „Wyborczej” czy ewentualnie te publikowane w „Rzeczpospolitej”, kontakt z publicznością, to kontakt, a nie jakieś wydumane fiu bździu. Poziom dziennikarstwa się ostatnimi laty podniósł, po gazetach pracują nie dziennikarze, a prawdziwi pisarze, rzec nawet można, że tym bardziej prawdziwi, że pracują po gazetach... Więc już tam oni wiedzą, co i jak, listę tematów znają na pamięć (a co? może nie ma takiej listy?), więc wyżej „Wyborczej” nie podskoczysz z zaangażowaniem. I lepiej nawet nie próbować podskakiwać.

Jak pisać wszakże? A piszta jak chceta i jak umieta. Jeśli jednak przypochlebiacie się publiczności, nie miejcie pretensji do „społeczeństwa”, że wasze rzęchy traktuje jak towar – sięga, jeśli potrzebuje, bierze to, co jest pod ręką. Zaś pisząc dla idei, nie liczcie na szacunek i opiniotwórczość, raczej liczcie się z wykorzystaniem przez kogoś, kto zechce ideą zarządzić.

Tyle o simplusie. Próby tworzenia i myślenia zostaną omówione osobno.

Pozdrawiamy konkurencję. Heyah!

(10 kwietnia 2004)







Menu miesięcznika FA-art