tu jesteś: Miesięcznik Nr 66, październik 2003 - KĘDER
|
KĘDER
FEMINISZKAPrzychodzi taki moment w życiu recenzenta, którym w końcu też bywam, że chce napisać o kimś dobrze. Zapewne domyślacie się, drodzy Państwo, skąd bierze się taki wewnętrzny przymus – z lustracji skrzydełka książki oczywiście, tradycyjnie przynoszącego fotografię twórcy. Z rzeczonego skrzydełka patrzy oto blond-bestia pod postacią jasnowłosego anioła, słusznie wychudzonego wedle ostatniej mody, w dodatku zaś w wieku wskazującym, że może mieć także coś do powiedzenia, a książka, prócz nazwiska autorki, nosi tytuł Kobieta. Czy imperatywowi formułowanemu w podobnych okolicznościach podobna się oprzeć? Niepodobna zupełnie, absolutnie, w ogóle! Gdybyście zatem podejrzewali, drodzy Państwo, że od wpatrywania się w konterfekt autorki waszemu okazjonalnemu recenzentowi obniżył się trochę głos, zrobił się on nieco nazbyt elokwentny i w ogóle – zdaje się przestawać myśleć tym organem, co zazwyczaj, owszem, nie jesteście w błędzie. Każdy, z mniejszościowymi wyjątkami, okazjonalny recenzent od kontemplacji konterfektu Joanny Bator będzie się zdawał myśleć, głowę daję! Niech się jeden z drugim nie wypiera i niech się P.T. Strategia Marketingowa wydawnictwa z tego choć ucieszy. Tak więc i ja, wiele nie myśląc, a i również po przeczytaniu książki Joanny Bator, bardzo, bardzo chciałem napisać dobrze. Aczkolwiek, muszę się zastrzec, o Lulku. Między innymi ze względu na Lulka przyjdzie mi się od razu ze Strategią pożegnać, zbywszy ją uwagą, że tak, autorka promowanej przez nią książki na zdjęciu piękna, ale przecież już w drugim zdaniu notki biograficznej feministka, więc kogo to chciała Strategia nabrać na te piękne plewy? Starego Wróbla, który czytać nie umie? Siostry – potencjalne nabywczynie? Strategia, niczego jej nie ujmując, powinna się chyba była wpierw poskrobać w to, czym myślała, a nawet być może puknąć w głowę. Że Strategia tych czynności odpowiednio wcześnie nie wykonała, najlepiej poznać po braku nominacji książki i/lub autorki choćby do nagrody Nike, o Wiktorach czy innych Złotych Lwach nie wspominając. Jednak, jak się rzekło, wypatrzywszy książkę Joanny Bator u znajomej, pod wpływem imperatywu wywołanego lustracją okładki oraz po lekturze, postanowiłem napisać dobrze – o Lulku. (Kim jest Lulek? Inteligentnym mężczyzną w książce pod tytułem Kobieta. Period.) Ale słabo mi szło. Czas mijał, myślałem porzucić Kobietę, zaś Joanna Bator nie tylko nie dostała nominacji do Nike, lecz w dodatku do finału tejże Nike weszła Masłowska na Wojnie. Fakt wejścia Masłowskiej na Wojnie do finału, który gazety oraz Gazeta powitały chóralnym: „Masłowska albo Miłosz – wybór należy do ciebie”, zgalwanizował moją uprzednią fascynację. W takim stanie rzeczy, ja, jeśli Państwo pozwolą, wybiorę jednak Kobietę. Inaczej po prostu nie mogę. W związku z takim, świadomym tym razem, wyborem daruję sobie wszystkie uwagi o Kobiecie, którymi chciałem okrasić wywody o Lulku. Jak to, że „od czasów lektury wczesnej Gretkowskiej nie czytałem równie zajmujących pierdółek o Nietzschem, choć Gretkowska pisała raczej o Marii Magdalenie” lub że „obsadzony w głównej roli męskiej Piotruś Patelnia wypadł autorce płaski jak naleśnik”, pominę też sklecony w trakcie lektury dwuwers „Mniszka-modliszka / smutna feminiszka”. Tego wszystkiego nie będzie. Będzie akapit-dwa o TKM i elitach intelektu. Pisać o TKM to żenada oczywiście. Taniocha – i także dlatego, że zamiast greps jaki wymyślić i puścić w obieg, to do cna już wytartym przez dziennikarzy frazesem się chcę posłużyć. O TKM każdy w Polsce słyszał, ba, wszyscy już niemal zdążyli to i owo pod siebie zgarnąć. Ale właśnie dlatego teraz k…, ja się tym terminem posłużę. Otóż prawa fizyki mówią, że każdy cykl przebiega wedle schematu: ssanie – sprężanie – praca – wydech. Przez całe lata 90. cierpliwie obserwowałem ssanie wykonywane przez elity intelektualne pod hasłem TKM. Tak musi być, myślałem, possą, possą to popracują. Ssali, nic się działo. Raz czy drugi się sprężali – ogłaszano na przykład koniec paradygmatu romantycznego i już, już ktoś tam miał nawet brać się do pracy, ale nie, nic – pospiesznie przywracano go do ssania. Minęły lata 90., wampiryzacja przebiega bez większych zmian; o sprężaniu nie ma co marzyć, o pracy trzeba zapomnieć. Czy w związku z tym obecne elity intelektualne, zamiast zawracać sobie i innym głowę poszukiwaniem świeżej krwi, mogłyby w końcu, bez dłuższej zwłoki, przejść do fazy wydechu? W fazie wydechu można robić wiele pożytecznych rzeczy dla świata, a nie trzeba udawać, że się wykonuje czy wykona jakąkolwiek pracę. Kończmy ten cykl, błagam, przecież każdy wampirek, jak poucza przeciętnego Lulka książka Joanny Bator, musi mieć swój kres. Czy nie?
(wrzesień 2003) |