tu jesteś: Miesięcznik Nr 62, czerwiec 2003 - FLUX-JAZDY
|
FLUX-JAZDY
UWEWNĘTRZNIENIEW czerwcu czasem stanie w oku kraina dziecięctwa. Błoga naiwność da znać o sobie. Brak wiedzy, że kręta ścieżka do punktu z napisem „koniec wyścigu”. Jasny pokój i klocki. Stać na schodach w białym ubranku. Na drzewach papierówki. Na krzakach poziomki i agrest. Tak, tak, dziecko, tak, tak. Człowiek w ogóle nie słyszy „nie”. Dlatego tak bardzo chce wołać „nie”, produkować to „nie” we własnym zakresie. Bo mu tego „nie” w słowniku z zewnątrz nie podadzą. Mimochodem, przez opór powstają myślowe ścieżki i przejścia. Pojawia się sztanca. Przestrzenie puste zagęszczane w trop. Człek łapie azymut. Trochę utłucze schematów. Szkiełka kalejdoskopu w kilku układach. Z rożnych opcji bycia dzieckiem dobrze być dzieckiem czasu. Nasiąknąć wszystkim dokoła. Żeby świat przepłynął przez środek, wchłonąć go jak najwięcej. I wtedy się okaże. Albo ten świat przetrawimy i wydalimy w dowolnej postaci, albo stanie ciężkostrawny na sztorc, położy się na żołądku, będzie na tym żołądku metalowym złomem. Toksyny zatrują organizm i na ustach wyjdą. Nie, dziękuję - wyjdzie na przykład. Usłyszymy wtedy na dodatek: raczej wolę zajmować się przeszłością lub przyszłością, raczej wolę być z innego świata. Ten czas teraźniejszy jakoś nie leży mi smakowo, smakowo jest mi daleki. Nie jest to smak waniliowy, tylko słodko-kwaśny, chiński znaczy i ze skośnym zezem. Lepiej więc uciec w urojone światy, w zmyślone krainy zaprogramowanego dobra. Bycie dzieckiem swego czasu wymaga żelaznego żołądka i woli Arnolda. Trzeba prawdziwej mocy, żeby się w tym życiu zakopać po uszy, dać mu się sponiewierać, utaplać po czubek nosa, a następnie wyjść z grząskiego gruntu i stanąć z boku. Zadbać o to, żeby jednak do końca nas nie zalało, żeby jednak nie wypełniło głowy tak bardzo, że pociągnie w dół. Dopiero gdy pełne kieszenie, wyleźć na górę i patrzeć. Pokazać język i powiedzieć cześć w stosownej chwili.
1 Z postmodernizmem rzecz taka, że on się rozpływa. Powoli niknie po prostu. Z wolna się banalizuje w miarę napływu nowych osobników. Tych, co wychowani podobno na gruncie z plastiku, na elektronicznym guziku, szumie telewizora w jednym uchu, a w drugim szumie radia. Z odorem potrawki z ust i z komiksem w dziurawej kieszeni. Hasła lecą przez głowę sprawnie całkiem. Nowy to słownik i hasła. Wszyscy mają to wyryte na pamięć. Kultura druga przed pierwszą, manipulacja, marketing, zakupy, pościgi samochodowe, komiksowy schemat, plastikowe żarcie, bum, bum perkusji, promieniowanie telewizji. To wszystko niby mają we krwi od razu. Są tym wszystkim nakarmieni przez pępowinę z miejsca. Ale wraz z dorastaniem tych nowych produktów powstaje śmierć tych, co te hasła głosili. Są oni już nudni po prostu. Jeśli te słowa żyją w brzuchu i w pamięci mięśniowej, to w głowie są już martwe. Jeśli zapuściły pazurki w organizmie każdego nowego przybysza, co to zaczyna świat zaludniać. Więc jeśli tak, to nie ma już o czym mówić. Po prostu doszło do uwewnętrznienia. A więc fizjologia, odruch i natura. Krzyżyk na idei. Ona się dzieje po prostu.
2 A więc podobno została tylko wielopiętrowa intertekstualność. Gruba wata intencjonalności, że nie ma szans na pierwotną strukturę. Nie ma szans na to, że coś nagie. Raczej zasłonięte wielopiętrową kotarą kultury, materiałem zgromadzonym przez wieki. Rozumieć świat to znaczy więc też rozumieć te struktury. Mieć narzędzia do ich przenicowania rentgenem. I nie ma od tego ucieczki podobno. Żyjemy na wielopiętrowej górze gówna. Nie szuka się nowych dźwięków. Raczej przekształca istniejące. Ktoś już je wytworzył. Wykonuje się obroty w narosłej przez wieki intencjonalnej, śmieciowej wacie. Ludyczność, walka z koturnem, odniesienie wielopiętrowe, ironia. Pokłosie językowości w filozofii. Wyłącznie działka symboliczna. Dekonstrukcja języka. Ruchy w sferze symbolicznej. Bo ona, jako aktywna sztanca, łapie nas w swoje macki i daje wzorzec. Więc odczarowanie języka ma dać wolność, zebrać z jego powierzchni represyjne formy. Praktyka tożsama z symbolem. Swobodne różnicowania się, różnorodność i indywidualność z dostępem do swobody ekspresji. Podobno.
3 Wszystko dobrze, dopóki nie pojawia się ból. Gdy napotkać nie strukturę językową, ale prawdziwy los. Gdy zamiera rytm, melodia i śmiech. Gdy symboliczne połamańce tracą moc. Co zostaje. Kontemplacja jednostkowości albo zmiana świata. Opis albo wrażliwości na to, co pozajęzykowe. Może jest coś poza tym. Albo i nie.
(1 czerwca 2003) |