Wydawnictwo FA-art Konrad C. Kęder: POGOLENIE
 tu jesteś: Nr 59, marzec 2003KĘDER

POGOLENIE

Gdyby Jan Szaket zapragnął przestać być niezależnym, czyli niezauważalnym, krytykiem i - dajmy na to – zapragnął zostać krytykiem lansującym jakąś grupę poetycką lub też wyselekcjonowaną w przemyślny sposób kadrę narodową (wszystko to oczywiście w celu późniejszego triumfalnego powtarzania „a nie mówiłem!”), byłby w pewnym kłopocie. Bynajmniej nie dlatego tylko, że nie wierzył w grupy, tylko raczej w szczęśliwie-nieszczęśliwe zbitki okoliczności życiowych zwane indywidualnościami. Także dlatego, że był zbyt leniwy – „nazbyt był sceptycznym realistą”, tak lubił o tym myśleć – by napotkane zaczątki indywidualności opisywać detalicznie, sztuczka po sztuczce. Z tych powodów w razie krytycznej potrzeby, jak to ankieta czy inne pospolite ruszenie po rozum do głowy, stawał z pustymi rękami.

Niemal pustymi – bo już kilka lat temu udało się mi rozwiązać tę kwestię poprzez przesunięcie jej „na potem”, stwierdziłem mianowicie, że czegokolwiek istotnego można się spodziewać dopiero po, jak umownie zwał, tak umownie zwał, rocznikach osiemdziesiątych; dałem sobie tym samym dobre 10 lat wolnego. Czas jednak ucieka, najstarsze roczniki osiemdziesiąte mają już po lat 23 i właściwie trzeba by się poważnie brać do roboty, choćby do weryfikacji tej przepowiedni, w duchu jej przedwczesności oczywiście, żeby sobie jeszcze jakiej potrzeby nowej syntezy nie napytać. Mogłaby się taka potrzeba pojawić, gdyby nieaktualne okazało się podstawowe rozpoznanie, którego przepowiednia wynikiem. To mianowicie, sformułowane wobec autorów „roczników sześćdziesiątych” i „siedemdziesiątych”, iż wszyscy, panie i panowie, jesteście postmodernistami. Koniec końców jednak, trzeba by się niby brać do roboty – ale właściwie przecież nie trzeba. Jeśli mnie wzrok nie myli, jesteście, panie i panowie, postmodernistami w najlepsze, a „roczniki osiemdziesiąte”, no cóż – wciąż jeszcze mają szansę się czymś wykazać.

Czego stwierdzenie nie wyklucza rzecz jasna istnienia ogrooomnych indywidualnych różnic i pomniejszych towarzysko-geograficznych podobieństw w – odnieśmy się jakoś do grupy piszących, która nas tu bezpośrednio interesuje – obecnie aktywnym Pogoleniu. Pogolenie to, uściślijmy, grupa twórców, która nie tak dawno zaczęła się dosyć regularnie golić; niechże jakie gorące głowy pod żadnym pozorem nie wchodzą ze mną w polemikę, że dotyczy ta kategoria tylko bród i mężczyzn.

Pogolenie otóż, tak jak chcę je tutaj rozumieć, niezależnie od tego czy jest literacko rewelatorskie czy nie, zawsze skupia na sobie uwagę przytomnych i publiczności. Tej ostatniej dlatego, że taka w tym kraju tradycja: poeta musi mieć lat z dwadzieścia-trzydzieści lub siedemdziesiąt. Przytomni zwracają na przedstawicieli Pogolenia uwagę z powodu czysto praktycznego – pośród ogólnego wodolejstwa przedstawiciele Pogolenia działają jak świeżo wymienione filtry, a skład osadu i wzory, jakie osad tworzy na filtrze, bywają pouczające. (Ta metafora ma krótkie nogi: poeci bywają chwaleni, gdy brudzą wodę; poeci zaczynają być cenni, gdy przestają działać; poetów się nie wymienia – sami się rozpuszczają.) „FA-art” dawał i pewnie będzie dawać produkcje przedstawicieli Pogolenia regularnie, powodowany interesami zarówno publiczności, jak i Przytomnych, więc właściwie śmiało mogę twierdzić, że kto został przez „FA-art” opublikowany i nie przestał po tym pisać (a zdarzyło się), przynajmniej w danej chwili wart był uwagi. Budowanie jednak hierarchii ważności w oparciu o listę obecnych w dowolnym miejscu (gazecie, pakamerze, pubie) wydaje się wodolejstwem wody czystej. Ponieważ zaś nie da się zbudować takiej hierarchii także na nieobecności w jakimś miejscu (ruchu, partii, koterii), gdyż bodaj wszyscy w Polsce są obecnie w miejscu tym samym, rzekłbym nawet, że dokładnie tam, powtórzę tylko, że poetów się nie wymienia, oni się sami rozpuszczają. Poeta Baczewski, zdecydowanie nie należący już do Pogolenia, jak sądzę dodałby w tym miejscu: jak wici.

Tak, choć bowiem w obecnym Pogoleniu, składającym się w dużej części z osób urodzonych w latach 70., w umiarkowanym, nadzwyczaj umiarkowanym stopniu można obserwować rewelatorstwo literackie dowolnego poziomu abstrakcji, to jednak wyraźnie się zaznaczają talenty, powiedzmy, medialne. Przez „medialne” nie należy rozumieć przede wszystkim telewizji, a przede wszystkim tzw. nowe media. W związku z tym i owym elektronicznym życie poetyckie bynajmniej nie zamiera, tylko, tak jak życie towarzyskie, przybiera nowe formy. Wszystko, w tym szybkość krążenia środowiskowych plotek, wskazuje na zdrową żwawość twórców, zaś wielofrontowe ataki na potencjalną publiczność praktycznie nie ustają. Z tego, co tu wymieniam, należy się oczywiście cieszyć, pamiętając jednocześnie, że – jak zwykł przypominać Klasyk – herbata od mieszania nie staje się słodsza. Ewentualności rozlania herbaty w wyniku działania siły wyższej nie będę rozważał, bo jej nikomu nie życzę, na obecnym zaś poziomie rozwoju techniki możliwość przekroczenia przez łyżeczkę szybkości światła jest bodaj minimalna. Tymczasem miejmy więc nadzieję, że ten i ów coś w końcu napisze ku chwale literatury polskiej, radości jej kibiców i możliwemu szerszemu pożytkowi, którego nie da się przecież wykluczyć.


(18 marca 2003)