Tylko morderca zna nasze prawdziwe potrzebyNatura obdarzyła mnie od niechcenia. Czasem wydaje mi się, że więcej nie mam, niż mam. Wiem, że nie sprostam kobiecym marzeniom o oliwkowoskórym koszykarzu, zaprzedanym wyznawcy europejskiej tradycji kulturowej, koneserze heavymetalowych arpeggiów. Stąpającym obunóż po ziemi pilocie transkontynentalnych odrzutowców. Uduchowionym poecie o rozległych barkach i depilowanym podbrzuszu. Szorstkim barbarzyńcy spędzającym wolne popołudnia na siłowni wrażliwości. Moje ulubione ćwiczenia są bardzo proste. Codziennie staram się bardziej być sobą. Urodziłem się w nowiu. Nic na to nie poradzę. Wiem, że moje ciało wymaga kontynuacji. Ale czy to powód, by kupować mi koszulę o dwa numery za dużą? Mam w szafie szatę Dejaniry! Gors skrojony na miarę Goliata, powłóczyste rękawy, poły ginące w nogawkach pantalonów... Przecież ów przyodziewek jest jedną wielką inwektywą! Szanowne damy, mam dla was smutną wiadomość: Większy nie będę! Kto zresztą byłby taki jak ja, gdybym był większy? Nie kupiono mi środkowego buta ni czterech rękawiczek, to prawda. Nie otrzymałem także słownika ortograficznego (ulubiony rodzaj czarnej polewki epistolarnego romansu). Niczyj żal o higienę intymną piszącego te słowa nie zamanifestował się w postaci żelu do higieny intymnej. Nie wiem, czy bliźni nie wyrządzają mi w ten sposób krzywdy. Zastanawiam się teraz nad następującą kwestią: gdybym nie sprawił sobie pumeksu własnym sumptem – czy korzystałbym z owego przedmiotu z tą samą oszczędnością? Kobiety posiadają pewien intuicyjny rodzaj wiedzy: wiedzy tyczącej się mowy prezentów. Ukochana kupuje ci zbyt wielką koszulę? Może to znaczyć tylko jedno. Twoje rozmiary jej nie satysfakcjonują. Kupiła za małą? Też nie masz się z czego cieszyć. Wybranka twojego serca najniezawodniej przyprawia ci rogi z facetem o mniejszych gabarytach. A cóż jeśli dostajesz prawidłowy rozmiar? Nie masz prawa wyciągać z tego faktu zbyt daleko idących wniosków. Twoja partnerka jest po prostu pedantką. Podług odrębnej taryfy należy potraktować krawaty. Krawat to w ogóle specyficzna część męskiej garderoby. W istocie ani nie stanowi on ozdoby, ani nawet nie spełnia podstawowych pragmatycznych funkcji ubioru. Sensowność krawata odwołuje się do poetyki marzeń sennych. To element stroju, który – w formie aluzyjnej i przesadnej – wskazuje na naszą nagość: nagość, która nie ma najmniejszych szans dorównać krawatowi ni rozmiarem, ni barwą. Być może jedynie fasonem. Krawat okazuje się zatem wcieloną hiperbolą, amplifikacją. Kim jest w takim razie kobieta, która obdarowuje nas krawatem? Jest niewierną, zawiedzioną na nas pedantką. Z wąskiego grona prezentów adekwatnych – takich, które znaczą to, co znaczą – wybieram samochód. Te z naszych przyjaciółek, które zaopatrują nas w pojazd mechaniczny, z wielką pewnością uczyniły to, co chciały uczynić. Zapamiętajmy w każdym razie jedno. Między upominkiem i upomnieniem różnica niewielka. Swego czasu powziąłem niewygodny zamysł przyozdobić twarz zarostem presokratyka. Ileż wtedy nazbierałem od przyjaciół współczucia, wcielonego w postać przyrządów golarskich! Zakładam, że prezenty są rodzajem języka, który nie przybiera postaci semantycznie skodyfikowanej artykulacji – głosowej, tekstowej bądź ikonicznej, jako że wypowiedź taka byłaby po prostu zbyt szczera, ryzykownie bezpośrednia, słowem, byłaby oczywistością, która wyczerpała tradycyjne formuły komunikacji międzyludzkiej. Oddajmy wdzięczny pokłon tym, którzy z niezmordowaną energią próbują nas ulepszyć. Dostać na rocznicę ślubu szczotkę klozetową – czy to nie wspaniała lekcja pokory? Zdaje się jednak, że pewną grupę artefaktów należałoby wykluczyć z pola widzenia owej nęcącej, niemniej pośpiesznie skleconej teoryjki. Chodzi mianowicie o gadżety minorum gentium: fajansową menażerię, szklane kule, fikuśne świeczuszki, przybory kosmetyczne, szale, szaliczki, spinki, spineczki, koraliki, pachnące potpourri z przeróżnego suszu, wazoniki, notesy, notesiki, notesiska, terminarze, grimoiry, senniki, lektury łatwe, lekkie i przyjemnie urwane w połowie tytułowej stronicy, rzeźbione kasetki, grawerowane puzderka, gustowne etui, płyty z muzyką andyjską i śpiewem kaszalotów. Przykładów doprawdy nie trzeba szukać daleko. Plemię darczyńców kocha pasmanterię! W każdym razie wymienione przedmioty wydają się pozbawione ukrytego przesłania. Najwyraźniej zasupłano przeciw nam intrygę. Chcą nas zasypać lawiną nieistotnych szczegółów. Myślisz sobie: te podarki naprawdę przychodzą znikąd. Nikt przy zdrowych zmysłach nie śmiałby nadwerężyć ich wątpliwego majestatu do komunikacji prawd niewygodnych. Jesteś w błędzie. Przyjaciele wyposażają nas w te zbędne przedmioty, by uprzytomnić nam, jak bardzo sami jesteśmy niepotrzebni. Prezent, jak wskazuje francuskojęzyczna etymologia tego zapożyczonego słowa [présent], jest czymś, po czym spodziewamy się, że osadzi nas w szczelinie pomiędzy przeszłością i przyszłością. Dostąpimy tego przywileju niewątpliwie okrakiem; wszak to krocze jest instrumentem, który wiąże nasze doczesne bytowanie z nieskończonością, tym wiekuistym repetytorium drobnych nieścisłości. Prezent [présent] reprezentuje [représente] obecność [présence], teraźniejszość [présent] pozbawioną uzasadnień; takie miejsce bądź też taki stan ducha, w którym traci sens wywodzenie mniej czy bardziej skomplikowanych związków przyczynowo-skutkowych. Obdarowany to ktoś, dla kogo dyskurs metafizyczny przestaje być kwestią życia i śmierci. Racja bytu staje się dlań bytem samym. Jestem, bo jestem – mówi obdarowany. Należy mi się, bo mi się należy. Ową paradoksalną pewność, że moje istnienie nie wymaga rekomendacji, może dać mi tylko dar, którego nie otrzymałem na miarę zasług. Gra nie idzie tutaj o spełnianie czyichś skrytych marzeń (te zresztą nader często bywają skrytobójcze), lecz raczej o to, żeby było to za nic. Z punktu widzenia darczyńcy problem wygląda jednak zupełnie inaczej. Prezent, dar teraźniejszy, dar teraźniejszości, staje się rzutem na taśmę, ostatnią deską ratunku, krzykiem dobiegającym znad przepaści. Tym, co poprzedza wołanie o pomstę do nieba. Nie wykręcisz się wymówką, że wiedziesz byt mało reprezentacyjny [représentatif] i stanowczo odrzekasz się przyjmowania darów. Odmawiając przyjęcia prezentu, tym samym krzywdzisz ofiarodawcę, ponieważ pozbawiasz go okazji do wyrażenia opinii na twój temat. Drogi przyjacielu! Nigdy nie jest tak, że prezent jest do luftu! To ty jesteś do luftu! Prezent ma zatem zaprezentować naszą aktualną prezencję, okazać nam jej nieokazałość i jeszcze uprzytomnić z oślepiającą jasnością, czym moglibyśmy być, gdybyśmy nie byli tym, czym jesteśmy. Ja to mam z takich reklamacji najprzedniejszą uciechę. Gdybym nie był tym, czym jestem, z równym powodzeniem mógłbym nie być wcale. Prezent, pełniący zatem funkcję pośrednika między kimś, kto wyczekuje nadejścia niemożliwego, a kimś tkniętym językową niemocą, komunikacyjną rozpaczą, z jednej strony zmierza do zabliźnienia rozpadliny między jednym a drugim jestestwem, między obdarowującym a obdarowanym – przykrej dla każdego, kto stara się szukać w życiu porozumienia – z drugiej jednak strony pokazuje, jak bardzo rozmijamy się w intencjach i jak nam od siebie daleko. Jak pisał Derrida w szkicu Donner la mort (Podarować śmierć), najwyższym możliwym darem jest brutalny podarek Brutusa. Tylko morderca zna nasze prawdziwe potrzeby. Pozwólmy sobie zapieczętować tę historyjkę morałem: każdy, kto przynosi nam dary, w jakimś sensie jest Grekiem. data ostatniej aktualizacji: 2009-08-03 15:32:37.577421 |