PAWEŁ TARGIEL (1945-2009)Nie wiem, czy to nie Paweł był właścicielem kompletu praw autorskich owej wielkodusznej pogłoski, jakoby piszący te słowa miał być wcale (ale to wcale) niezłym pisarzem. Łatwo taką prawdę wziąć sobie do serca; gorzej, że człowiek, który skosztował owego miodu, najniechybniej w dającym się przewidzieć czasie rozstanie się z prawidłowym wynikiem prób wątrobowych. Czy nie należałoby się raczej wszelkimi dostępnymi narzędziami opędzać od komplementów? Tylko jak to uczynić...?! Autor wymienionej plotki był osobą prostoduszną, lecz nie prostolinijną; niepodobna więc dociekać znaczenia Jego apoftegmatów, nie biorąc pod uwagę subtelnej przymieszki ironii – ironii, która sprawia, że za nic w świecie nie jesteśmy w stanie oddzielić ziarna obietnicy od plew mistyfikacji. A może obietnica i mistyfikacja to jedno i to samo? Obiecujemy napisać o tym książkę. Mamy już nawet tytuł: Świat jako niewola i brak wyobraźni. Póki co traktat jest czczą mistyfikacją, ale kto wie... Czy zatem Paweł miał rację? Wybaczcie, ale w tym miejscu rozkładam ręce. Proszę mi wierzyć. Nie miałem innego wyjścia. Musiałem potraktować Jego słowa jako zobowiązanie. Niemniej jednak nurtuje mnie ta możliwość do dziś. Kto wie, czy nie wprawia w ruch. Teraz jednak, gdy czasowniki z goryczą przypasowują się do nowych form koniugacyjnych, widzę dokładnie, że był to z Jego strony popis bezprzytomnej brawury. Nic dziwnego. Paweł Targiel żył za pan brat z ryzykiem. Długo by w każdym razie mówić o zawikłanych losach Pawła. Jeden ze współinicjatorów i pomysłodawców Instytutu Mikołowskiego im. Rafała Wojaczka (instytucja, której sensu i konturów nie mogę pojąć do dziś). Długoletni dyrektor tejże nieodgadnionej placówki. Redaktor naczelny kwartalnika „Arkadia” (podtytuł imponujący: „pismo katastroficzne”) ukazującego się z regularną nieregularnością w Mikołowie nieregularnego regularnika. Lista jakże jednak niekompletna! A więc laudatio funebris na cześć redaktora naczelnego pisma artystycznego? Przyznaję się do niemocy. Nie czuję się powołany do wzniosłości: patos to dystans. Tymczasem dystansu między nami nie było. Powiem więc najprościej: nie ma Pawła. Nie ma. Choć przecież troszeczkę jest. Ile? Łączyła nas jedna z owych męskich przyjaźni, niezłomnych i obfitych, zahartowanych w ogniu wyrafinowanych doświadczeń lekturowych i najbardziej prostackich rękoczynów. Kochaliśmy się, jak to powiedział feldmarszałek von Paulus, do ostatniego naboju. Wielkie słowa? Wielkich słów nie będzie. Niechaj zastąpią je dwie anegdoty. Oto pierwsza z nich. Było z góry ustalone, że każdy kolejny numer „Arkadii – pisma katastroficznego” nie może się obejść bez tekstów mojego autorstwa. Był to po prostu rodzaj aksjomatu, a nawet coś większego niż aksjomat, coś, powiedzmy, takiego, jak na przykład aksjologia, w samej rzeczy musiała to być aksjologia, nic innego. Ale kiedy w końcu za sprawą niedopatrzenia obydwu zainteresowanych stron zdarzenie takie istotnie nastąpiło, wydarzyła się katastrofa: nakład magazynu bez mego tekstu rozszedł się w tempie błyskawicznym. Zrozumiałe, że nie jest i nie może być to celem pisma kulturalnego, tak więc z pokorą marnotrawnego autora – wróciłem na łamy. A oto druga anegdota. Swego czasu bohater tej historii powierzył mej pamięci obrazek z życia prowincji. Gwoli precyzji: przedmiotem opowieści Pawła był obrazek z własnego życia i z własnej prowincji. Nie zostałem zobowiązany do ukrycia anegdoty w sejfie dyskrecji, więc podaję jej treść in extenso. Otóż pewnego razu (chciałoby się rzec: dawno, dawno temu, za siedmioma górami; aczkolwiek w pewnym sensie i tu, i teraz, i wszędzie, i gdziekolwiek) Paweł podjął się ważnej misji. Na sesji rady gminnej, której bodaj podówczas był członkiem, miał wystąpić z referatem podsumowującym stan bieżący kultury lokalnej oraz najbliższe jej potrzeby. Potrzeby, dodajmy, które większości powiatowych prawodawców wydają się pozbawione nałogu nikotynowego. Mowa zaiste musiała być porywająca, godna samego Demostenesa, bowiem sprawiła materialny skutek: oto któryś z lokalnych edylów dobył pugilaresu i wręczył sprawozdawcy banknot. Dziejopisarze podają, iż pieniądz nie był minorum gentium. Historia ta wskazuje na zaburzony związek przyczynowo-skutkowy. Zbyt wiele na ogół myśli się o tym, co można by zrobić dla kultury, a nie o tym, co kultura może zrobić dla nas. Przyzwyczajeni jesteśmy do klarownych sytuacji. Coś nam się wydarza. Chcemy temu czemuś sprostać, wyjść naprzeciwko. Podejmujemy wobec tego jakieś działania. Te działania są mniej lub bardziej skuteczne, nie skutek wszak jest naszym celem. Chodzi w gruncie rzeczy o to, żeby przedsięwziąć cokolwiek, bo nasze działania dają nam schronienie. Ukrywamy się w domu czynności. Tymczasem śmierć jest tym rodzajem deszczu, przed którym nie ma ani dachu, ani parasola. Paweł Targiel dołączył do Największej Redakcji Świata 11 czerwca br. o czwartej nad ranem. Nie miejsce tu, by wdawać się w rozwiewanie mgieł spowijających wyroki Niebios; niemniej pozwolę sobie wysnuć hipotezę o napiętych terminach i chłopcu z drukarni bębniącym Marsyliankę na poręczy redakcyjnego fotela. Coś w tym jest. Gdziekolwiek jesteś, Pawle, życzymy Ci kosmicznych grantów i drukarzy ślubujących żywot w ubóstwie. Cóż więcej? Witamy się, żegnamy. Co za różnica? data ostatniej aktualizacji: 2009-08-03 15:33:43.438415 |