KTO MU DAŁ PAPIERY NA OBSŁUGĘ POLSZCZYZNY?Słodki jest śpiew słodkośpiewnych Syren, bo Syreny śpiewają słodko. Takimi mniej więcej słowy określił Homer swój ideał pieśni. Pieśń ta miała pozbawić marynarzy zdolności rozporządzania własnym losem podług wskazań zdrowego rozsądku. Poetyka antycznej Grecji jest poetyką słodyczy; jakość utworu zależy od procentażu węglowodanów, a jako że starożytność nie znała tajników produkcji syntetycznych cukrów, smak estetyczny Greków prowadzi nas w stronę pszczoły (mélissa, mélitta) i jej wyrobu – miodu (méli). Pieśń bywa słodka jak miód (méli), ale pod warunkiem, że jej autor jest pracowity jak pszczoła (mélissa, mélitta). Eklezjastes wprawdzie powie, że nie same słowa, lecz zawarta w nich mądrość jest słodka, aliści Grecy będą trwali przy swoim. Słodycz miodu (méli) jest cechą dobrej literatury. U Rzymian dobre pisanie (scribendi recte) oznacza właśnie pisanie poprawne, zgodne z systemem norm i reguł. Tymczasem dla Greków piękna literatura zawsze będzie zawierała pewien niebezpieczny pierwiastek upojenia. Urzeczony słuchacz okazuje się niezdolny do sprawowania kontroli nad kursem swego okrętu. Słowo „okręt” w tym wypadku uznamy za synekdochę. Urzeczony słuchacz traci kontrolę nad sobą. Klasyczne reguły sztuki poetyckiej zrodziły się w mdłościach, obłożone klątwą dietetyków i 22-procentowym VAT-em. Pradawny topos pieśni Syren to ślad przekonania o istnieniu takiej pieśni, która jest w stanie pozbawić nas zmysłów. Przy dzisiejszym stanie wiedzy medycznej etiologii owego oszołomienia można się dopatrywać w hiperglikemii. Wedle jednej z najstarszych znanych refleksji estetycznych, twórczości poetyckiej miały patronować trzy Muzy: Melete, Mneme, Aojde. Pierwsza smarowała miodem usta poety, druga mobilizowała jego pamięć, trzecia, Aojde, była samą pieśnią. Platona nazywano „pszczołą ateńską”, bowiem w niemowlęctwie zdarzyło mu się, iż na jego ustach przysiadł rój pszczół. Filozof zawdzięczał temu wypadkowi retoryczną biegłość. Z biegiem czasu słodycz miodu (méli) stała się pożądaną cechą wytrawnych retorów. Melete (łac. declamatio) – to rodzaj popisowych ćwiczeń w szkołach retorycznych. Próżny, sofistyczny ornament. Pszczoła – pracowita autorka miodu – staje się ulubioną figurą i pseudonimem anonimowych pisarzy z Bizancjum, którzy woleli umrzeć w godzinie śmierci i raczej stracić ziemskie imiona, niż je zachować. Kronikarz z VI w. Jan Malalas zostawia po sobie dzieło, z którego będą czerpały pokolenia historyków. Mnich i poeta Meletios wysławia hegumena Teodora Studytę. Teodozjusz Melitenos przechodzi do historii jako redaktor dawnych kronik. Jeszcze Bernard de Clairvaux zyskuje przydomek doctor mellifluus (doktor miodopłynny), a XII-wieczny tekst Ars versificatoria (Sztuka wersyfikacyjna) Mateusza z Vendôme podaje następujący przepis na dobrą poezję: „Trzy rzeczy nadają smak wierszowi: wycyzelowane słowa, swoiste zabarwienie stylu i miód treści”. Przywołuję te opowieści nie bez premedytacji. Poeta bowiem, na którym mam zamiar wywrzeć mą pomstę, nosi nazwisko nasuwające nieodparte skojarzenia. Mam nadzieję, że nie zbiję publiczności z nóg. Chodzi o Macieja Meleckiego. Jako człek zasłużony dla literatury w granicach prawa, sprawiedliwości i przyzwoitości, otrzymałem właśnie koncentrat wierszy wymienionego poety. Autor postanowił zamknąć jedną okładką pięć wydanych wcześniej tomików. Od debiutu książkowego Meleckiego minęło 14 lat. W międzyczasie więcej o tym poecie napisano, niż nie napisano. Chyląc czoło przed mądrością mądrych, spróbujmy jednak zaryzykować pytanie: czego brak Meleckiemu? Czy owym brakiem nie byłby właśnie brak nieobecności nadmiaru? Melecki jest poetą ważnym. Co do tego nie żywię najmniejszych zastrzeżeń. Poza tym, że niczego mu nie brakuje, niczego mu nie brakuje. Aż dziw bierze, że mój barbarzyński edytor tekstu podkreśla to nazwisko czerwonym wężykiem. Ale dlaczego ważnym? Dlaczego i jak? W jaki sposób i z jakiego paragrafu ważny jest Melecki? Kto mu dał papiery na obsługę polszczyzny? W tomie znajduję jeden wiersz wydrukowany dwukrotnie. Tytuł wiersza: To samo z powrotem. Owo powtórzenie (zastrzegam, iż nie jest to rezultat korektorskiej wpadki) pozwala na jasne sformułowanie zasady motorycznej poetyki naszego autora: Melecki porusza się po błędnym kole. Odkryję prawdę odkrytą, jeśli powiem, że wiersze Meleckiego to jeden wielki kołomąt. Recenzenci przypisują ów stan rzeczy koncentracji poety na maszynerii języka. Nie szukając daleko, przywołam pierwszą z brzegu opinię. Otóż zdaniem Piotra Śliwińskiego, Melecki miałby być bliskim krewnym autorów, którzy „w języku widzą perpetuum mobile, samosterowny system, akcentując jego performatywność i nieprzepuszczalność”. Zgadzam się co do joty. Tekst utrafiony w samo sedno. Ale czy prostoduszna fiszka z hasłem „logocentryczna orientacja” może odzwierciedlić długoletni wysiłek niestrudzonego piewcy tętniących bólem poranków, kiedy to budzimy się ze spierzchłym podniebieniem, świądem okolic bikini i czujemy się wyjęci ze wszelkich możliwych kontekstów? Zgadzam się z krytykami głoszącymi viribus unitis, że to poezja mocno osadzona w żywiole języka. Ale na Boga żywego – która nie jest? Poeci funkcjonują właśnie w języku, precyzyjniej: są oni sposobem istnienia języka (przytoczyłem bodaj słowa Achmatowej). Sęk w tym, że kazus Meleckiego jest – moim zdaniem – poważniejszy. Poważniejszy i dający się wpisać w pewien uniwersalny horyzont społecznego funkcjonowania poety. A więc misja? Jasne, że misja. Voilà – skacowani mają swojego poetę. I jeszcze jeden przyczynek do portretu naszego słodkiego autora. Przypatrując się z wierzchu i spode łba rozdętej do granic przyzwoitości blogosferze – czy odbywając konserwatywną prasówkę – dochodzę do wniosku, że życie nasze w większej części wypełnione jest nudą. Nie należy uważać owej nudy za czynnik cywilizacyjnie destrukcyjny. Nuda to literatura. I na odwrót: literatura po większej części jest dzisiaj nudą. Czytanie samo w sobie jest czynnością nudną. Tajemnica i dystans – oto, co odróżnia utwór literacki od dzieła wizualnego bądź muzycznego. Zmysłowość tych ostatnich sztuk jest szybka, natychmiastowa. Czytanie nie jest czynnością zmysłową. Czytanie jest interpretacją. Autor frapujący, narkotyzujący, upajający winien zainfekować czytelnika intrygą i do końca utworu zwlekać z jej rozwiązaniem. Otóż właśnie Melecki postępuje wprost przeciwnie – wpierw rozwiązuje i do końca utworu zwleka z odpowiedzią, co rozwiązał. Zapoznajmy się z jednym i drugim zdankiem z naszego woluminu. Proszę mi wierzyć, wybieram cytaty w ciemno. Oto pierwszy: „Od kiedy pragniemy odnotować najdrobniejszy nawet ruch w tym zastanym cyklu dni i nocy, trzeba przyznać, że niewiele wydarza się” (naprawdę nie polecam tej lektury, ale jeśli jakiś czytelnik zdesperowany miałby zamiar ukonkretnić nieokreślone autodestrukcyjne inklinacje, podaję numer strony: 101). I jeszcze jedno zdanko (zdaję sobie sprawę, że zamęczam): „Więcej kosztowała nas ta kolista wędrówka i to nie do wytrzymania statystowanie niż płynąca korzyść, lecz z czego nie płynie tak wyczekiwana radość niż właśnie z tego typu zakusów na przyjęcie w siedzącej pozycji świtu?” (s. 68). I jeszcze (giń, czytelniku!): „Osiąganie stanu nieważkości wszystkiego – oto nasze zadanie, którego musimy się trzymać jak skalnego występu, kiedy rozmagnesowane wskazówki kompasu pokazują naraz brak dostępu, a liczniki przekręcają się po wielokroć, jakby chciały uwolnić się od wszystkich cyfr, a ja jakbym zbudził się bez zapalniczki w brzuchu upolowanego wieloryba i przemokłymi zapałkami próbował sobie oświetlić nowe miejsce, szukając po omacku tylko dotyku i znajdując go wreszcie w dotyku kogoś, kto właśnie osunął się na dno jarzącej zielenią dolinki i utraciwszy orientację wybrał powrotną, prowadzącą jednak naprzód ścieżkę” (s. 137). Otóż właśnie poetycki bedeker – czy itinerarium – Meleckiego pełen jest takich podróży, które się nie odbyły. Podmiot liryczny nic tylko by gdzieś wyruszał i wyruszał, a jego starania rozpływają się w inercji i ogólnej degrengoladzie. Miałkość, jałowość, niemożliwość jakiegokolwiek rozwiązania: oto cechy tej poezji. Czytając wiersze Meleckiego, zapuszczamy się do królestwa utraconych szans i zamysłów, które nie tylko nie zostały zrealizowane, lecz nawet powzięte. Meleckiemu udała się rzecz niesłychana: ów poeta zapędził nudę do roboty. Jego wiersze to właściwie niekończąca się mantra. Nie wiem, jaki paroksyzm taedium Vita skłonił mnie do przewertowania tego epokowego dzieła. Karetka niemiłosiernie trzęsie na wybojach; szpital psychiatryczny zbliża się z każdą sekundą. Wyrzucam ten list przez szyberdach. Czytelniku, ostrzegam: Maciej Melecki, Zawsze wszędzie indziej. Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „Portret”. Olsztyn 2008. data ostatniej aktualizacji: 2009-06-16 23:22:59.651657 |