W DRODZE Z WOLGANGIEM ISEREMJadę ja sobie busikiem z Wrocławia – bodajby został zburzony – do Legnicy, słucham przez słuchawki Wyntona grzecznie wyśpiewującego przez trąbkę swoje i nie swoje ballady tudzież zdecydowanie nie swoje jazzowe standardy, czas nieznanemu podróżnemu z dalekiego kraju bezwiednie umilając, a tak jadąc, zarazem się cieszę, że nie pomykam w przeciwnym kierunku, albowiem zawsze to lepiej z Wrocławia wracać, niźli się dopiero do Wrocławia – bodajby został z ziemią zrównany – wybierać, pruję zatem jakąś siedemdziesiątką tą autostradą, z każdą sekundą, z każdym metrem, z każdym dmuchnięciem w trąbkę do domu się przybliżając, i podziwiam widoki, chociaż o tej porze roku już ciemno.
O tej porze roku ciemności już w całości ziemię kryją, strefę mroku obnażając, mroczne widmo swego istnienia, cień bytu, negatyw. Ale przecież to nie sławetne, a nigdy przez nikogo niewidziane Nic mi w tej podróży permanentnej towarzyszy. Nie śmigam wszelako jakowymś kosmicznym bolidem we wszechświatowej próżni. Czego nie widzę, to sobie oczami wyobraźni dowyobrażam. Czego mi rzeczywistość o sobie nie mówi, to dopowiadam. Co się nie raczy samo określić, to dookreślam. Bo że nie widzę, nie słyszę, nie czuję, nie znaczy, że tego tam, gdzie jest, nie ma. A nie mogąc sobie Czegoś w postaci Niczego przedstawiać, nadaję temu kształty, formy i postacie. Świat sobie przedstawiam. A tak przedstawiając – sobie a muzom – eo ipso literaturę tworzę, albowiem „literatura reaguje na rzeczywistość i w ten sposób ją interpretuje”, jak powiada Wolfgang Iser (Zmienne funkcje literatury, w: Odkrywanie modernizmu, Kraków 2004, s. 361), aczkolwiek kierunek tej implikacji wolałbym odwrócić: jeśli interpretuję rzeczywistość, to na nią w ten sposób reaguję.
A interpretuję, co jest do interpretowania – czyli Wszystko: „Literatura jest dzisiaj wciąż fascynująca i ważna dzięki odkryciu, że wszystkie nasze czynności są uzależnione od aktów interpretacji – że nasze życie w istocie polega na interpretowaniu” (s. 362). Atłasowa czapeczka ze srebrnym chwostem na czubku dla tego, kto żyje, jednocześnie nie interpretując. Nawet najbardziej twardogłowy, choć nie wie, interpretuje. Przedstawia „nagie fakty” i „czysty opis”, jak mu się wydaje, i czuje się z obowiązku interpretacji zwolniony. Ale skąd wie, że „nagi fakt” jest „nagim faktem”, a nie faktem przebranym w „nagi fakt”?
A bo tak je sobie zinterpretował i teraz jest głęboko, a nawet święcie przekonany. A raz przekonanego przekonywać już trudno. Przyzwyczaił się. Taka jest jego opinia i podziela ją całkowicie. Tak dalece wierzy w oczywistość, niezbitość i ewidentność swoich interpretacyjnych działań, że ich nawet nie zauważa. Interpretuje bezwiednie, bezrefleksyjnie, bezkrytycznie, ale jednak interpretuje. I to w najlepsze, bo nie jest żadną (auto)refleksją i żadnym (samo)krytycyzmem ograniczony. W ten sposób ma się czego trzymać. W ten sposób trzyma się czegoś solidnego, a nie jakiejś tam „zbawiennej poręczy” w postaci „nie wiem i nie wiem”. Bo jakże miałby nie wiedzieć, skoro wie.
W ten sposób jest wystarczająco przekonany i utwardzony, aby zostać politykiem. A zostając politykiem, dalej będzie prowadził swoją radosną, bo nieświadomą, działalność literacką (a wszyscy wiemy, jakiej jakości literaturę są w stanie wydusić z siebie rozmaitej proweniencji mężowie i żony stanu). I dalej będzie zaprzeczał, że niczego nie tworzy, a tylko przedstawia, co jest. I nic mu nie zrobisz. Ani on tobie – taki już los polityka, aby cierpiał (za miliony) i takie bezpodstawne kalumnie.
„Świat, w którym żyjemy, jest zawsze światem zinterpretowanym, jesteśmy uwarunkowani przez obrazy świata i systemy jego uporządkowania, które ze względu na ich sukces w działaniu bierzemy za samą rzeczywistość (s. 363). Można by rzec, bierzemy rzeczywistość jak swoją. I na to w zasadzie wychodzi, skoro jako namiętni, choć niezbyt tego świadomi, interpretatorzy sami jesteśmy twórcami „obrazów świata” i „systemów jego uporządkowania”.
„Literatura ucieleśnia pewną naszą wewnętrzną dyspozycję, gdyż dostosowanie się do świata wymaga ciągłej edycji rzeczywistości. Człowiek jest zwierzęciem interpretującym i pod tym względem literatura jest jego integralną cechą” (s. 362-363).
Jadę sobie zatem busikiem z Wrocławia – bodajby został zrównany i zaorany – do Legnicy i edytując nieustannie rzeczywistość, przenikam mroki ciemności, rozumiejąco rozjaśniam świat, interpretuję „nagie fakty” i „czyste opisy”, zinterpretowawszy je wprzódy jako takie. A przenikając, rozjaśniając i interpretując, stwarzam nowe nieprzeniknione mroki, cienie i czernie, bowiem oświetlając jedne kształty, w tym głębszym mroku pogrążam inne. „Rozumiejące rozjaśnienie świata jest dziełem mitu” (Kołakowski), mit natomiast jest kolosem na glinianych nogach, natomiast „literatura, tak jak mit, nigdy nie może mieć końca, bo każda rzeczywistość musi z konieczności wytworzyć swoją nierzeczywistość” (Iser, s. 367).
Im w busie jaśniej i bardziej rzeczywiście, im bardziej raźnie – tym za szybą ciemniej i nierzeczywiściej, a mniej swojo. Tym szersze pole do popisu dla naszej wyobraźni. Tym większy mus, aby tę ciemność i nierzeczywistość rozświetlić, przezwyciężyć. Aby ten nieporządek Nicości jakimś porządkiem Czegoś zastąpić, jakoś ustrukturyzować, wytyczyć szlaki, granice, określić relacje, ustalić hierarchie.
„Jednak wszystkie te nasze sposoby porządkowania są, tak naprawdę, rozwiązaniami problemów i nawet jeśli się sprawdzają, to pociągają za sobą dalsze problemy, ponieważ muszą wykluczać pewne elementy rzeczywistości, aby osiągnąć skuteczność” (s. 363).
Prędzej czy później zatem życie i tak obali nasze frajerskie konstrukcje. Przeto miejmy w zanadrzu następne. data ostatniej aktualizacji: 2009-02-20 00:57:17.526729 |