Wydawnictwo FA-art Grzegorz Tomicki: WILLIAM JAMES I NĘDZA SPONTANICZNEJ AKTYWNOŚCI
 tu jesteś: strony autorówGrzegorz Tomicki

WILLIAM JAMES I NĘDZA SPONTANICZNEJ AKTYWNOŚCI

Lato, lato i po lecie. I po wakacjach. I po pieniądzach. Po mrzonkach. Po piwie już i po rozlanym mleku. Po Agacie. Po ptakach. Znów neverending wojaże busikiem do Wrocławia – bodajby został zburzony – i z powrotem. Znów profesorowie, doktorowie, magistrowie i inne panie i panowie. Doktoranci, pomiędzy których sam nie wiem, jak popadłem. A jak pomiędzy doktorantów popadłem, tak i krakać podobnie próbuję. Ale cokolwiek przy tym, przyznaję, fałszuję.

W Legnicy kraczę inaczej. Ale i tu już fałszem zalatuję. Już żaden ze mnie zwykły śmiertelnik. Stary piernik, a poezją i prozą się zajmuje. A do tego niechcący, tfu, rymuje. Dość. A bo to nie mówili, że tylko do trzydziestaka się można owymi pierdołami zajmować. Albowiem lepiej już miesić wapno, niż tracić czas na czytanie, studiowanie i komentowanie podobnych rzeczy. I wyznam Wam, że czasem mam już nawet ochotę. Zająć się czymś bardziej konkretnym, namacalnym, mięsistym bardziej. Nie mówię bynajmniej o kobietach, bo co też z kobiety za konkret. Żaden jest konkret z kobiety, ja Wam to mówię, a jak Wam mówię, to Wam mówię, żebyście potem nie mówili, że Wam nie mówiłem.

Jeszcze mniejszy konkret jest z kobiety niźli z całej rzeczywistości, z którą nam się idzie nieustannie, non toper, dzień w dzień (noc w noc tudzież) miętolić. „Wielości doznań i przeżyć jednostkowych odpowiada wielość rzeczywistości. James głosił, że doświadczenie nie daje żadnych podstaw, by przyjmować istnienie jedynego bytu; w doświadczeniu żadna jedność nie jest dostępna, przeciwnie – tym, co dane nam w doświadczeniu, jest wielość i różnorodność” (H. Buczyńska-Garewicz, James, Warszawa 2001, s. 20, niech będzie błogosławione Centrum Taniej Książki we Wrocławiu i jego błogosławione dary, którym nie masz miary).

Znacie kobiety – albo i sami jesteście kobietami – to wiecie, o czym mówię. W razie czego jednak dopowiem, bo mnie język świerzbi nad wyraz, gdy mowa o kobietach, szczególnie, gdy w kontekście – a niech mi się stolec wypsnie! – szczególnie, gdy w kontekście filozofii o kobietach jest mowa. Mówię zatem o tym, jakiej wielości doznań i przeżyć jednostkowych może zaserwować kobieta mężczyźnie (takoż i innym kobietom, ale to już inna para kaloszy), a jedno nieprzystające do drugiego, jedno drugiemu urągające i jedno drugiemu w słabiznę jego godzące. Takoż i nie dziwi owa wielość rzeczywistości się z tego biorąca i z tej wielości brak jedności następujący.

Męska niezręczność jest różnorodnej natury, bogata w kwiaty i owoce wszelkiego rodzaju, przy damskiej zręczności jednak haniebnie blednie to męskie, podejrzanej proweniencji bogactwo. Ponieważ prawdziwe, aczkolwiek mało konkretne, bogactwo mężczyźnie może zaoferować jedynie prawdziwa kobieta. Na widok której to fortuny, majętności, dobrobytu, dostatku, przepychu i obfitości niejeden prawdziwy mężczyzna wolałby pozostać przy swojej biedzie, a może i nędzy (ale to już inna para sandałów).

A jednak całe to potencjalne, a czasem i aktualne kobiece bogactwo marnieje, cała ta moc truchleje w obliczu kontekstu, w jakim umieszcza je najzwyklejsza empiria i jej przebiegłe dzienne i nocne manewry:

„Doświadczenie ma [...] przede wszystkim charakter ciągły – wszystko, co pojawia się w doświadczeniu, jest związane z tym, co poprzedza dane przeżycie, i z tym, co po nim następuje; każdy element, każda treść doświadczenia występuje w pewnym kontekście i jest przez ten kontekst określana – nie ma zatem niezależnych, samodzielnych, niezmiennych danych zmysłowych” (s. 22).

Nie ma zatem – eo ipso ¬– niezależnego, samodzielnego, niezmiennego kobiecego bogactwa, którego nie mogłoby przyćmić inne kobiece lub niekobiece zgoła bogactwo. Nie ma też takiego bogactwa, które nie wzbogaciłoby się ponad własne bogactwo, gdyby je tylko ustawić obok męskiej lub niemęskiej zgoła biedy, a zwłaszcza nędzy.

Ciułamy sobie zatem grosz do grosza, złotego do złotego, euro do euro, ufając, iż operujemy najtwardszą walutą z możliwych, zapewniając sobie przyszły dostatni, spokojny żywot, aż tu okazuje się, że owa waluta, ów pieniądz, owe dewizy, dolary, złote, zielone, owe monety, centy, grosze, miedziaki, okazuje się otóż ni stąd, ni zowąd, że to wszystko jakoweś „metafizyczne straszydła” (James), gotowe w każdej chwili na nice się przenicować i dowolnie przewartościować własną doczesną, a może i niedoczesną wartość.

„Żadne elementy świata zewnętrznego nie mają znaczenia same przez się, znaczenie nie tkwi w rzeczywistości, w świecie obiektywnym. Nie jest ono dane, lecz jest tworzone. Znaczenie jest subiektywnym wytworem naszych jaźni” (s. 70). Byłoby klawo żyć w świecie przez się dowolnie obmyślonym i do się swobodnie przystosowanym. Byłoby klawo panować dokumentnie nad własną jaźnią, skoro nasza własna jaźń funduje nam świat, w którym żyjemy. Byłoby dobrze. Byłoby pięknie. Wbrew jednak pewnym niepoprawnym zapaleńcom, zagorzalcom i opętańcom, Prawda, Dobro i Piękno rzadko chadzają ze sobą w parze.

„Tworzenie własnego świata jest aktywnością spontaniczną, nierefleksyjną, nie zmierza do realizacji żadnego z góry przyjętego celu, nie jest z góry określone” (s. 109).

Siedzimy sobie zatem w najlepsze, ciułamy i konstruujemy do woli, a życie prędzej czy później i tak obala nasze frajerskie konstrukcje. A bośmy ciułali i konstruowali spontanicznie, nierefleksyjnie i bez z góry określonego celu. Bez biznesplanu, na żywca, jak idioci. Dobrze nam tak.