Konrad C. Kęder
Salwy śmiechu
„FA-art” 2008, nr 4 (74)
Dosyć już długo biorę udział w projekcie artystycznym nazywanym „FA-art”, a wystarczająco długo ma ów projekt kształt, który w sensie konstrukcji intelektualnej uznaję za docelowy – wraz z Krzysztofem Uniłowskim zaczęliśmy nazywać go w 2000 roku Nową Racjonalnością. Czas może opowiedzieć o nim w nieco inny sposób. Czas opowiedzieć o tak podstawowej cesze Nowej Racjonalności, jaką jest poczucie humoru. Pochwała poczucia humoru przez kogoś, kto – jeśli dobrze rozumiem swoją sytuację – nie ma żadnego powodu do śmiechu, będzie – tak mi się zdaje – wystarczająco wiarygodna.
I. o poczuciu humoru i jego związkach z poznawaniem świata
Poczucie humoru to, tak chcę je rozumieć, umiejętność dostrzegania nieoczekiwanych związków i podobieństw, zwłaszcza zaś dostrzegania ich w przestrzeniach zwykle do siebie nieprzystających. Tej umiejętności nie nabywa się, żyjąc w świecie wyobrażonym jako koło, ani w takim, który opisuje linia. W przypadku świata-koła trudno mówić o nieoczekiwanych związkach, skoro wszystko się regularnie powtarza. W przypadku świata-linii może i nic się nie powtarza, a w każdym razie nie regularnie, ale też trudno mówić o nieprzystawaniu elementów do siebie, skoro wszystko z czegoś wynika i ten łańcuszek odesłań można śledzić. W przypadkach zaś obu figur najtrudniej mówić o przestrzeniach. W każdym razie nieliniowość poczucia humoru, jego – by tak rzec – nieeuklidesowa natura, bardzo mi się podoba.
Poczucie humoru jest, jak sądzę, dobrą, łatwo przyswajalną metaforą poznawania rzeczywistości. Odsyła do świata, w którym elementy rzeczywistości wchodzą w nieoczywiste relacje, zaraz po tym jak przestają odsyłać jedne do drugich. Poza tym jest ono nakierowane na poznawanie świata niezależnie od tego, jaką wiedzę o nim już posiedliśmy. Śmiejemy się bowiem przede wszystkim z tego, co już postrzegamy, ale czego jeszcze nie rozumiemy.
Poczucie humoru nie podlega rozmnażaniu płciowemu i jako takie wynika z aktywności polegającej na dostrzeganiu sensu. Poczuciu humoru, gdy się już je ma, nie oprze się ani historia, ani przyroda, ani religia – wszystkie te i dowolne inne przestrzenie są swobodnie przez poczucie humoru zawłaszczane.
Poczucie humoru stwarza świat, i tego, kto go postrzega, konstytuuje jednostkę, a w dodatku, co szczególnie fortunne, poczucie humoru jest wyjątkowo równo podzielne wśród ludzi – chyba nie zdarza się, by ktoś narzekał na jego brak czy niedostatek. To pozwala bardzo optymistycznie spojrzeć na możliwości podejmowania sensotwórczych wysiłków przez każdego obywatela Ziemi.
II. o ironii i poczuciu humoru
Różnica między ironią a poczuciem humoru, zasadnicza i bodaj oczywista, nie tak mnie tu zajmuje jak różnice między ironistą, humorystą i szczęśliwym posiadaczem poczucia humoru. Ten pierwszy nie ma prawie nic wspólnego z poczuciem humoru, o którym tu myślę, a ten drugi nie aż tak wiele, jak by wskazywał na to język polski. Posiadacz poczucia humoru nie ma wedle mnie potrzeby ani ośmieszania jak ironista, ani wyśmiewania jak humorysta, ani rozśmieszania jak zwykły wesołek. Nikogo, także siebie. Poczucie humoru to umiejętność wystarczająco wnikliwego spojrzenia na świat, w związku z czym posiadacz poczucia humoru nie tyle – jak humorysta i wesołek – salwę śmiechu wywołuje i nie – jak ironista – salwami śmiechu kieruje, ale możliwość salwy wykorzystuje w celach zasadniczych – ucieczki od narzucającego się kontekstu, a zatem – do zrozumienia.
Ponieważ zajmuję się tu głównie Nową Racjonalnością, szerzej zaś, zasadami na których działał i działa „FA-art”, mimochodem zaznaczę, że w wyborze ucieczki od narzucającego się kontekstu jako sposobu działania widzę podobieństwa do praktyk Pomarańczowej Alternatywy, a przynajmniej ślad dawnej nią fascynacji. Nie żebym chciał od razu biegać po ulicach w stosownej czapeczce, dość mi przecież tego, że od dwudziestu jeden lat redaguję pismo literackie.
A właśnie – czasopismo jest literackie. Literatura – jako wybór dziedziny sztuki – jest w tym wszystkim o tyle ważna, że pozwala się nie spocić, a za to – przy odrobinie wysiłku i szczęścia – wchodzić w szybki dialog z niemal każdym użytkownikiem języka. Praktycznie z każdym. Jeśli więc idzie o wszystkich kolegów z branży, to, być może, stoimy przy jednym barze i nawet pijemy to samo (nie sądzę...), możliwe też, że komuś zdarzyło się napić z nie swojej szklanki. Jednak wyciągać z tego głębszych wniosków na pewno nie należy. Obawiam się, że w większości wypadków ze względu na braki w poczuciu humoru mocno się poważamy. W szczególności zaś przyjdzie mi stwierdzić, że z powodu mylnych rozpoznań bliskości poważani są przeze mnie P.T. Ironiści, a także Ironistki Radykalne (kto wie, ten wie). Poważani nadzwyczaj wręcz serdecznie.
III. o uprawiających literaturę, których poważam naprawdę
Wszyscy chcą mieć swoich pisarzy: adwokaci, wydawcy prasy, wydawcy książek i potentaci rynku metali kolorowych. To nic złego – chcą i mają, lepszych lub gorszych, to znaczy lepiej lub gorzej władających piórem i lepiej lub gorzej realizujących zamówienia. Skądinąd wiemy, że najgorzej się mają wydawcy literatury, ponieważ płacą marnie. Zgodnie z zasadami rynku, którymi to zasadami ostatnio wszyscy opędzamy na co dzień potrzebę sensu, dostaje im się towar najgorszego sortu. Prawdę mówiąc – niemal wyłącznie pamiętniki (szczególne rozwiązania formalne nie grają roli) dostarczane przez najbardziej kapryśnych z nieudolnych producentów. Prawdę mówiąc – niemal wyłącznie kandydatów na jurodiwych, świętych idiotów.
Nie potępiam przecież nikogo, a już zwłaszcza wszystkich pisarzy w czambuł (wydawcom literatury zaś współczuję), wynalazek literatury jest potężny, póki ludzie piszą, każdy z nich, niezależnie od badziewia, które produkuje, zawsze i ciągle daje sobie szansę. Pod jednym wszak warunkiem – że wykazuje się poczuciem humoru, w tym sensie, jakim mu tu nadaję, czyli nie podejmuje wysiłków wyłącznie po to, by wpasować się w zadane z góry konstrukcje. To jest możliwe niezależnie od tego, czyim się jest pisarzem.
Dla ścisłości: ci, którzy piszą i wykazują rozwinięte poczucie humoru, są dla mnie pisarzami uprawiającymi literaturę sensu stricto, cała reszta piszących to oczywiście też pisarze, ale bądź na dorobku, bądź też zupełnie poważni. Chciałbym tym prostym, ale przecież nie od siekiery, podziałem wyrazić swój pogląd i sprzeciw. Pogląd, że nie służy dobrze ten, kto zatrudnia pisarzy na dorobku na etatach pożytecznych idiotów, i sprzeciw przeciw tym praktykom. Aby jaśniej wskazać, o czym myślę, gdy piszę o byciu na dorobku lub zupełnej powadze wezmę pod rozwagę dwie skrajnie od siebie odległe, ale mocno reprezentowane grupy pisarzy: adeptów nauk oraz zupełnych idiotów. Mocno jednocześnie chcę zaakcentować różnice między świętymi idiotami, pożytecznymi idiotami a zupełnymi idiotami – są to kategorie bodaj rozłączne.
Co do powagi i dorobku zatem, to adepci nauk z zasady nawet nie żartują, poczucie humoru mogą ewentualnie wykazać prowadząc badania nad tym poczuciem, w innych wypadkach mowy o nim być nawet nie powinno. Idioci zupełni zaś dlatego między innymi są idiotami, że rozwiniętego poczucia humoru wykazać nie są w stanie. Poruszam temat, bo jest ich, władających piórem, wcale nie tak mało i gotowi pomyśleć, że ich – przykładowo – koszarowe dowcipy oraz częstochowskie rymowanki są wystarczającym dowodem na to, że poczucie humoru posiadają. Zaręczam, że tak nie jest. To znaczy, precyzując, bywa śmiesznie, ale poczucie, że się ma poczucie humoru, nie jest wystarczającym dowodem na jego posiadanie.
IV. o słabych dowcipach i nudzie
Mimo więc zasadniczo równego podziału poczucia humoru wśród ludzi (nikt się nie skarży), bywa tak, że się nim nie popisujemy. Nie ma co kryć, że część z nas nawet słabo opowiada dowcipy. Niektórzy zaś na przykład znają tylko kilka, zwykle tych najmniej śmiesznych. Inni z kolei najchętniej słuchają. W dodatku w zależności od sytuacji wchodzimy w role słuchacza lub opowiadacza. I robimy to bez większych problemów. Zwykle. O tych, którzy chcą wyłącznie opowiadać, nie ma co dużo mówić, choćby najmądrzejsze i najśmieszniejsze znali anegdoty, z natury rzeczy są potężnymi nudziarzami.
Na pewno jednak każdemu wolno opowiadać dowcipy i namawiać innych, by ich słuchali, to, czy ludzie będą się z nich śmiać, czy będą woleli opowiadać własne, jest sprawą osobną. Nie da się przecież wykluczyć, że pewne dowcipy okażą się samograjami, przekazywanymi z ust do ust opowieściami o istocie świata. To się ich autorom chwali, a czasem nawet nagradza. Natomiast opowiadanie marnych dowcipów jest naganne, ale nie karalne, to znaczy – nie powinno być karalne.
Skoro już jednak o marnych dowcipach mówimy. Fabrykanci sensu, o których pisze Krzysztof Sołoducha w tym numerze „FA-artu”, zachowują się jak ktoś, kto w odpowiedzi na pytanie „co robić?” proponuje: „przeleć się do tamtego drzewa i z powrotem”. Argumentując, że to zdrowe, cool, chwalebne czy nawet zbawienne. Fabrykowanie i propagowanie takich rad jest godne potępienia, ale same rady nie wydają się aż tak zgubne – najczęściej po prostu są głupie, a efektem korzystania z nich jest nuda. Nudę zaś tradycyjnie zwykliśmy poskramiać i będziemy poskramiać salwami śmiechu.
V. o indywidualizmie i historii
Jeśli już pielęgnować indywidualizm – nie tak wiele to szkodzi – to tylko z poczuciem humoru. Indywidualność w sensie „wykreowania swojej biografii jako wydarzenia”, o którym pisze Krzysztof Sołoducha w tym numerze „FA-artu”, ufundowania własnej odrębności w nurcie historii pozwala nam być może zrozumieć, dlaczego kpił sobie Gombrowicz ze spędów absolutnych indywidualności, a współcześnie – na czym polega zjawisko celebrytów. Jednak skoro biografia jest determinowana przez historię i sploty historycznych okoliczności, nie od rzeczy mowa jest u Sołoduchy o cudzie twórczości. W takiej perspektywie cud twórczości musi bowiem pozostawać cudem, czymś niewytłumaczalnym w obrębie systemu, czymś w rodzaju prywatnego łącza z duchem dziejów. Choć przecież, zauważa Sołoducha, zwykle obsługiwanego przez fabrykantów sensu, a najczęściej bodaj przez państwowego operatora o mentalności TP S.A. W takim ujęciu twórczość nie jest czymś immanentnie wpisanym w rzeczywistość. I właśnie z powodu swojego przekonania o immanentnym wpisaniu twórczości w rzeczywistość mówię o Nowej Racjonalności, która pozwala zerwać z liniowością i zachęca do przestrzennego patrzenia na świat. To właśnie przestrzenne patrzenie na świat umożliwia twórczość, czyli wykazywanie się poczuciem humoru, a ponieważ podlegamy w wielowymiarowej przestrzeni wielu narzucającym się kontekstom naraz, w tym wszystkim przymuszeni jesteśmy do posługiwania się salwami śmiechu.
Przy czym wyjście poza historię pojętą nawet jako konstruowana (a nie obiektywnie dana i niezmienna, składająca się z odsyłających do siebie, uszeregowanych w linii wydarzeń – to już dla wszystkich chyba jasne) całość nie musi oznaczać dla jednostek braku pamięci historycznej. Oznacza natomiast jej wielorakość, coś, co wydaje się oczywiste, gdy choćby popatrzeć na opisy „faktów historycznych” z różnych perspektyw narodowych, czyli w jakimś sensie z perspektywy różnych języków.
Dla historii nie jest też alternatywą budowanie „pozahistorycznego”, ale wciąż liniowego porządku w oparciu o ideę tego, co „zawsze działa”, bo służy zaspokajaniu niższych potrzeb. Przykład idei wolnego rynku, który bodaj jest tak wolny, jak historia obiektywna, to pouczający przykład.
VI. dlaczego literatura
Kiedy Krzysztof Sołoducha przy końcu swojego tekstu wspomina o dziadku Nietzschem, widzę ludzi operujących salwami śmiechu – ironistów, wesołków i tych, którzy uciekają przed narzucającym się kontekstem. Kiedy wyobraża sobie historyczno-ponadhistoryczną indywidualność i pisze o kleksie, widzę jasno, że z przestrzeni o jednym wymiarze przeszedł na razie do przestrzeni o dwóch wymiarach, ale też, że interesuje go to, co i mnie interesuje. To mianowicie, co drugiego wymiaru w gruncie rzeczy nie sięga, a co najlepiej opisuje brzeg kleksa. A gdyby wyobrazić sobie figurę, której brzeg jest podobnie jak brzeg kleksa skomplikowany, ale która funkcjonuje w wielu wymiarach, wielu więcej niż trzy-cztery, do których jesteśmy przyzwyczajeni? Najporęczniejszym i najbliższym przykładem takiej figury jest literatura, w niej możemy zawrzeć sobie tyle wymiarów, ile chcemy i jeszcze sprawdzać, jak te wymiary ze sobą się składają, jak mogłyby wyglądać brzegi wielowymiarowego kleksa, który w nich się rozprysnął. W dodatku w ideę literatury, ilu by wymiarów nie dotyczyła lub obejmowała, wpisana jest konieczność utrwalenia jej w naszych dobrze znanych trzech-czterech wymiarach. To uczy pokory. Właśnie dlatego zajmujemy się w „FA-arcie” literaturą. I jeszcze dlatego, że ze wszystkich rodzajów władzy najbardziej interesuje mnie władza sądzenia.
zobacz notę autora:
Konrad C. Kęder