KONIEC ŚWIATA W KATOWICACHPojechałem do Katowic i o mało nie umarłem. Pojechałem do tych ich Katowic i nie dlatego o mało nie umarłem, że po mnie Krzysztof Uniłowski na dworzec katowicki główny wyszedł i nie rozpoznał, a chorągiewką nie machał. Ani że i ja jego podobnie jak on mnie nie rozpoznałem i musiałem pieszo o własnych nogach i pomyślunku nawigować w stronę Hotelu Asystenta, który się na ulicy Paderewskiego znajduje, za którą to ulicą wedle mojej mapki schematycznej już tylko leony i niedźwiedzie. Szczęściem w Katowicach leony i niedźwiedzie rzut beretem od dworca głównego się znajdują, więc się uwinąłem raz dwa i w hotelu asystenta na Paderewskiego stanąłem, nie bacząc na okoliczne bestiarium, a że to była część hotelu gościnna, to z miejsca zapytałem – jako że „zapytywanie jest pobożnością myślenia”, jak powiada Heidegger – czy tu aby w części gościnnej części ku paleniu stosownie są wydzielone, a że były, to, jako że palę tylko na występach gościnnych, udałem się wprost do pokoju na spoczynek, gdzie już czekał na mnie William Hurt aktor hollywoodzki udający z głupia frant Tomka Cieślaka z Łodzi, że niby referat będzie wygłaszał na tutejszym Uniwersytecie jako i ja. Niech mu będzie, pomyślałem, zobaczymy, co z niego za aktor – i nagabywany jeszcze telefonicznie przez Krzysztofa Uniłowskiego, zdążyłem go poinformować, żeby już na tym dworcu tak nie wystawał, bo jeszcze sobie co ludzie pomyślą, po czym grzecznie zasnąłem. A jak grzecznie zasnąłem, tak grzecznie się rano obudziłem i udałem się – z tym, że po śniadaniu – razem z Williamem Hurtem i dwiema innymi aktorkami hollywoodzkimi na Plac Sejmu Śląskiego – z tym, że podziwiając po drodze tutejszą, dużej miary, architekturę – w celu wzięcia udziału w konferencji naukowej. Szczęściem Plac Sejmu Śląskiego okazał się znajdować rzut beretem od Hotelu Asystenta na Paderewskiego tudzież rzut beretem od Dworca Głównego, od tego zaś, jako się rzekło, taki sam rzut do tegoż hotelu – i w ogóle w Katowicach całkiem przystępnie się po całym mieście beretem rzuca, nawet przyjezdnym. Pojechałem tedy do tych ich Katowic i nie tylko nie umarłem, ale i żywy do Legnicy wróciłem – chociaż przez Mikołów – a nie tylko żywy, ale i sowicie obdarowany. A bo to wstąpiwszy w progi, porzucawszy wprzódy beretem do woli, tutejszej Alma Mater, a konkretnie w progi sali nr 418 czy też 403 albo i odwrotnie, z miejsca – z tym, że wcześniej wylegitymowawszy się dowodem wpłaty – wręczono mi gustowną torbę/ torebkę/ teczuszkę konferencyjną opatrzoną napisem: „Uniwersytet Śląski w Katowicach. www.us.edu.pl”, a w niej: folder reklamujący, opatrzony napisem, kapownik większy opatrzony napisem, kapownik mniejszy opatrzony napisem, długopis i ołówek opatrzone napisami, brelok opatrzony napisem, coś, co się wiesza na szyi, opatrzone napisem, a nadto identyfikator opatrzony napisem, tytułem konferencji, moim nazwiskiem oraz zupełnie zbędnym dodatkiem: Uniwersytet Wrocławski. A kiedy zobaczyłem, iż identyfikator ów można było przyłatać do siebie na trzy różne sposoby: tj. przypiąć agrafką, potraktować „na żabkę” albo i powiesić na czymś, co się wiesza na szyi, czym prędzej go schowałem do kieszeni, jak to mam w zwyczaju. Jeśli chodzi o mnie, pomyślałem, to czuję się usatysfakcjonowany i doceniony. A nie tylko usatysfakcjonowany i doceniony, a jeszcze i spełniony, a nawet zaspokojony. Nie bacząc przy tym na dwuznaczną przestrogę, nie-przestrogę Filozofa, iż „wszelka ozdoba ukrywa to, co zdobi”. A właściwie bacząc, ale nic sobie z tego nie robiąc. Jeśli chodzi o mnie, pomyślałem, to mogę pakować manele i wracać do Legnicy, zanim mi tu zaproponują darmowy wikt i powrót dorożką w dolnośląskie na koszt Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. www.us.edu.pl. I już się miałem właściwie zbierać, ale że miałem na tę okoliczność wysmażony godny roztrząsania referat, w którym rozważone zostały najwyższego rzędu i uroku zagadnienia, postanowiłem zostać i go przeczytać. A przy okazji posłuchać, co mają do przeczytania i powiedzenia mądrzejsi ode mnie – zwłaszcza tutejsi – na podobne tematy, skoro już jechałem przez pół Polski busikami i pociągami, aby otrzymać te wszystkie breloki. Zajęło mi to słuchanie razem pięć dni, po czym zatańczyłem w „2b3” z Panną Madzią na odchodne – iżby nie stracić do cna kontaktu z rzeczywistością – i pojechałem do Mikołowa. I dopiero tam o mało nie umarłem. Pierwodruk: Witryna Czasopism.pl data ostatniej aktualizacji: 2007-12-25 19:08:53.833063 |