SPÓŹNIAJĄCYM SIĘ NA RANDKI ZWRACAMY HONORPozwolę sobie przejść in medias res. Proszę państwa, coś drga. Drga? Gdzieżby tam! Wcale nie drga. Zamiera w bezruchu. Grzęźnie. Otóż ostatnio spożywałem dary Boże w knajpie z nieeuklidesową mikrofalówką. Tak. Bowiem żarcie z gruntu wyglądało na przedpotopowe, a czekałem na nie dobrą godzinę. Ale to jeszcze nic. Pewien wiecznie uśmiechnięty kolega dokonał był czynu wręcz ekwilibrystycznego u McDonalda. Stwierdził, że nie ma kolejki do kas i kategorycznie zażądał, by obsługująca go osoba poruszała się niczym mucha w smole. Spieszę wam oznajmić rzecz następującą: pośpiech, jakiego użyłem do napisania tego tekstu, jest czymś uwłaczającym. Uwłaczającym tak dla autora, jak czytelnika. Ale z jakiego to powodu usprawiedliwienie miałoby być czymś, z czym trzeba spieszyć? Spóźniającym się na randki zwracamy honor. Terminy są przegrane! Każdy oczekujący na spóźniające się zdarzenie winien w głębi ducha pielęgnować wdzięczność. Druga taka okazja do bezczynności może się nie powtórzyć. Terminy są przeterminowane! Gdyby życie miało się okazać wyścigiem popaprańców, którzy nic lepszego nie mają do roboty, tylko ciągle gdzieś zdążać i zdążać, to skąd pewność, że tych zawodów nie sędziuje Zenon z Elei? Spóźniony ma pewną przewagę nad tym, co przybył na czas. Przewaga ta jest widoczna szczególnie w porze monsunów. Terminy są passé! Zanotujmy (na szybko) ten przerażający fakt. Z człowiekiem jak z pociągiem: zaczyna być pospieszny, przestaje być osobowy. Tymczasem nasz świat dostał kręćka. Pędzimy żywot raptowny i tak powierzchownie powierzchniowy, jak nie wymarzyłby sobie tego żaden Freud. Czy nasza epoka nie podzieliła dramatycznie losu Fausta, którego jedyną nadzieją ocalenia jest jeszcze więcej pracy? I czy nie jest to uwłaczające dla ludzkiego żywota, że trzeba go właśnie pędzić? A może lepiej byłoby zająć umysł jakąś nierentowną dywagacją i pobierać od tego tantiemy w postaci bezproduktywnej szczęśliwości? Któż by nie chciał przefasonować żywota swojego w jeden permanentny piknik, niechby pod hasłami narodowymi i z orkiestrą lokalnego pułku haubic? Pracuj powoli, bo jesteś w niewoli. Przypominam wdzięczne hasło, bodaj z czasów okupacji niemieckiej. Miliony rąk, tysiące rąk, a do roboty – wszystkie lewe. I jeszcze serce bije jedno; acz bardzo spowolnionym rytmem. Mam czas, ale czas mnie nie posiada. Życie to coś, z czym spieszą się tylko samobójcy. Otóż jeśli jakimś wypadkiem umilacie sobie lekturą tego tekstu oczekiwanie na spóźniającą się, a zasłużoną karetkę pogotowia, to jeszcze nie dowód, że Marcjon, ten zatracony heretyk, miał rację. Być może załoga nierychliwej karetki sympatyzuje z ruchem Slow Movement. Czym jest Slow Movement? Ruch powstał w latach 90. ubiegłego stulecia w północnych Włoszech. Wydaje się otoczką intelektualną (ściślej biorąc: doktrynalną) organizacji i stowarzyszeń zajmujących się promocją tradycyjnej żywności: Slow Food. Nietrudno byłoby wysnuć podejrzenie, że w rzeczywistości chodzi o nabijanie kabzy. Z drugiej strony niewątpliwie trzeba mieć na względzie to, że doktryny towarzyszą dziś wszelkim produktom rynkowym. Są czymś w gatunku dodatkowego – duchowego – opakowania. Nie mam jednak zamiaru rozwodzić się nad czystą żądzą zysku, która ma nam się ukazać w pełnym blasku po rozpakowaniu nabytego towaru z pudełka obłudnej idei. Są bowiem idee i idee. Slow Movement (abstrahując od liczebności ruchu i jego faktycznych wpływów politycznych) należy uznać za skondensowaną formę protestu przeciwko formacji duchowej późnego kapitalizmu, która zakłada maksymalną wydajność ludzkiej egzystencji, hiperproduktywność bez żadnego usprawiedliwienia w bieżących potrzebach bytowych. Aktywiści i sympatycy Slow włączają się w działania organizacji antyglobalistycznych, ekologicznych, antykorporacyjnych. Podejmują działania zmierzające do skrócenia ustawowego czasu pracy, wprowadzenia zakazu handlu w niedziele i święta etc. Za ciekawą inicjatywę wypada uznać lansowanie w USA dnia bez pośpiechu: 24 października (Dzień Ślimaka). Cywilizacja wynosząca obsesyjnie na piedestał tempo życia stoi w sprzeczności z ludzką naturą, przysposobioną do zmieniającego się cyklicznie rytmu. Postulat produktywności towarzyszy każdej czynności: zarówno pracy, jak wypoczynkowi; wychowaniu dzieci i spożywaniu posiłków, czytaniu książek, a także (last not least) odbywaniu stosunków płciowych. Slow Movement forsuje ideę powrotu do naturalnych rytmów życiowych. Każda czynność ma właściwe sobie tempo, w jakim należy ją wykonywać. Naturalnym środowiskiem człowieka jest zmiana tego tempa. Kto widział kiedy kopulujące ślimaki, ten wie, czym jest smak życia. Pełnia szczęścia wymaga mięczaczych gruczołów śluzowych, to fakt. Slow Movement nie nakazuje jednak odrzucać wszelkich zdobyczy cywilizacyjnych. Mamy lubryfikatory. Głównym teoretykiem ruchu jest Carl Honoré, londyński publicysta, autor wydanej w 2004 roku książki In Praise of Slow: How a Worldwide Movement Is Challenging the Cult of Speer (w swobodnym przekładzie: Jak się chwała guzdrała albo czary ślamazary). Honoré przedstawia się jako 'former speedaholic', a więc osoba żyjąca dotychczas w kulcie tempa. W drodze do jakiego Damaszku nasz 'speedaholic' doznał nawrócenia? Roztrząsać tę kwestię byłoby z naszej strony czczą dociekliwością. Niechaj wystarczy, że była to droga bardzo szybka. Honoré radzi nie tyle przystopować tempo życia, ile raczej zachować niejaką równowagę. Pewne zadania należy po prostu wykonywać szybko, inne powoli. Czas wypoczynku organizujemy w odmienny sposób niźli czas pracy, tak nade wszystko, aby w wolnych chwilach uniknąć zachowań wiążących się z kontrolą czasu: zerkania na zegarek, sprawdzania planu zadań. Z pewnością musimy odstawić na bok telefon i e-mail. Do codziennego słownika należy włączyć słowa na pozór już dziś zapomniane: „delektować się”, „rozkoszować”, „napawać”. (Skądinąd wiele przemawia za tym, że bycie Slow jest raczej zmysłowe niż intelektualne.) Honoré proponuje zwiększenie zasobów wolnego czasu, o ile to tylko możliwe, i wypełnienie go jakimś powolnym hobby. Co Honoré rozumie przez „powolne hobby”? Takie, w którego konsekwencji człowiek by zgoła ocipiał, gdyby nie było pewności, że to terapeutyczne: joga, uprawa ogródka, no i osławione robienie na drutach. Milszym aspektem bycia Slow (zgodnie z regułą autora książki „In Praise of Slow”) byłyby uczty. W odniesieniu do imprezowania obowiązuje prosta zasada: jak najczęściej i w jak największym gronie. Rzecz jasna chodzi o grono przyjaciół, bowiem uczta taka, jakkolwiek ogólnie rzecz biorąc powinna nawiązywać do tradycji, to jednak chyba nie do tradycji prasłowiańskich biesiad, które cechowały się tym, że drzwi wejściowe były eksploatowane częściej niż wyjściowe. Jeśli wiecie, o co mi chodzi. Dodatkowym imperatywem jest spożywanie produktów lokalnych i ekologicznych, ale to już wiemy. Pożądany jest współudział uczestników w przygotowaniu biesiady, a po jej odbyciu – solidarna wspólna rekultywacja gruntów i pomieszczeń zniszczonych w ferworze zabawy. Oznacza to powrót do wartości znanych kulturom tradycyjnym. Sensem zachowań społecznych w kulturach tradycyjnych było tworzenie związków międzyludzkich. Podstawowe czynności – takie jak praca, posiłki, zabawa – wymagały współuczestniczenia całych wieloosobowych rodzin zamieszkujących pod jednym dachem. Tym samym owe zwyczajne czynności, oprócz sensu oczywistego, czyli nasycenia głodu, zaspokajania potrzeb materialnych – niosły ze sobą dodatkowe znaczenie duchowe: sprzyjały budowaniu więzi wspólnotowych. Nowoczesne społeczeństwo, jak się zdaje, wyrugowało zupełnie tę nadprodukcję sensu z przestrzeni codziennej egzystencji. Współczesny wielkomiejski system pracy i wypoczynku – razem ze swym nieubłaganym pośpiechem – promuje samotność. Ruch Slow wydaje się formą utopii. Proponuje iście bukoliczne spełnienie w niezobowiązujących kontaktach towarzyskich. Jeśli faktycznie zasługuje na uwagę – to jako próba radykalnej obstrukcji przeciw szaleństwu kultury opartej na ekonomii czasu. Czy jest jakaś szansa, że (tu ponura trawestacja) związek bratni ogarnie ludzki ród? Wyznam, że moje odczucia są mieszane. Ruch powolnych, jak przystało na ruch powolnych właśnie, czyni wyjątkowo powolne postępy. Pierwodruk: Witryna Czasopism.pl data ostatniej aktualizacji: 2007-12-25 20:52:38.87744 |