WynalazkiPamiętam z dzieciństwa taką oto scenę: mój ojciec siedział w fotelu wpatrzony w ekran telewizora, coraz bardziej milczący i zamyślony, nagle odwracał się do mnie i pytał ściszonym głosem „Czy ty rozumiesz, jak to działa?”. Baraniałem zazwyczaj w całej rozciągłości, chociaż ta sama sytuacja powtarzała się wielokrotnie i powinienem być na nią dobrze przygotowany, oczy robiły mi się wielkości starej pięciozłotówki i bąkałem pod nosem coś na kształt „No jak to, jak działa? Przecież to proste, tłumaczyli przecież na fizyce. Doda, elektroda, nadajnik tam, odbiornik tutaj, czy coś w tym rodzaju”. Patrzyłem przy tym ukradkiem na ojca, czy aby jest z nim wszystko w porządku, bo wydawało mi się, że tylko ktoś niespełna rozumu może zadawać takie dziwaczne pytania. Właśnie w tym jest rzecz: nie o odpowiedź tutaj chodzi, bo nikt oprócz zawodowych elektroników nie potrafi zapewne wyjaśnić dogłębnie zasady działania telewizora, jestem gotów założyć się o butelkę szlachetnego trunku, że nie potrafi tego nawet pan, który sprzedaje telewizory w sklepie-nie-dla-idiotów, więc nie o udzielenie niemożliwej odpowiedzi tutaj idzie, lecz o sens pytania. Ujawnienie niechcący granic prawdziwie swojego świata, horyzontów z czasów dzieciństwa, kiedy uczymy się pojęć z grubymi, mocnymi korzeniami, w odróżnieniu od słów, które poznajemy potem i które pomazane są stemplem tymczasowości i pewnej obcości. Po latach odkryłem bowiem, dlaczego mój ojciec nie pytał, jak działa prąd w żarówce albo samochód – rzecz jeszcze bardziej nie do pojęcia, bo to-to pędzi przecież przed siebie wbrew naturze, jak to możliwe, że nie rozpadnie się na tysiące śrubek na pierwszym wyboju? Nie zapytał nawet o radio, chociaż zasada działania jest chyba bliźniacza. Zapytał o telewizor z tej przyczyny, bo kiedy się rodził, telewizora jeszcze nie było. Prąd, samochód, radio były czymś oswojonym w jego dzieciństwie, zupełnie jak drzewo, trawa, piasek na plaży, dlatego ojciec nie pyta o tak oczywiste sprawy, chociaż wcale nie rozumie lepiej zasady ich działania, przecież instrukcji budowy drzewa też nie trzymamy w szufladzie. Dziś jest już to niemożliwe, ponieważ mamy kino, telewizję, ludzie podróżują też wokoło bez pamięci, ale przypominam sobie lektury dziewiętnastowiecznych książek, gdzie bohater, często już dorosły, po raz pierwszy widział na własne oczy morze. To spotkanie z wielką wodą było opisywane zwykle na dobrych kilku stronach, miało wymiar spotkania z kosmitą. Tyle wody, szeptał powalony na kolana bohater, to przekracza ludzką wyobraźnię. Jego, nie moją, bo ja nie musiałem wysilać prawej półkuli, dla mnie morze istniało od zawsze, ta wielka balia wypełniona chłodną, brudną, lekko słoną wodą była obecna w moim życiu od samego początku, dlatego dziwić to mnie może tylko zdziwienie na widok morza. A jakie słowo przychodzi mi pierwsze na myśl, kiedy piszę „morze”? Otóż absolutnie pierwszym skojarzeniem jest dla mnie rytmicznie brzmiący wyraz „wakacje”. W moim wieku może przyzwoicie byłoby powiedzieć „urlop”, ale ja wolę to dłuższe słowo, wykradzione ukradkiem z dzieciństwa. Bo wakacje, jak morze, były zawsze, jak okiem sięgnąć, wakacje musiały być od początku ludzkości, ponieważ nie pamiętam, by ich nigdy nie było. Otóż – guzik prawda. Wakacje obchodzą właśnie teraz siedemdziesiąte dopiero urodziny. I to we Francji, która zawsze przodowała w leniuchowaniu i dorobiła się dziś najkrótszego tygodnia w dziejach. W Polsce więc wakacje musiały się narodzić dopiero w postępowym ustroju – już wiem, dlaczego tylu ludzi tęskni do tamtych czasów – zaś siedemdziesiąt lat temu na naszych ziemiach nikt uczciwy nie łaził bez celu po górach, nie plażował, nie taplał się rozkosznie w morskiej wodzie, wyobrażacie to sobie? Jak to? Mnie też nie chce się wierzyć w to, co teraz piszę. A więc mamy rozumieć, że płatny urlop jest wynalazkiem, w dodatku tak młodym? Dokładnie tak. Pomysł, by płacić ludziom za nicnierobienie musiał być szokiem dla większości, włączając w to samych obdarowanych tym przywilejem, bo przecież jak świat światem dostawało się pieniądze tylko za pracę. I jak ten wynalazek zmienił całą kulę ziemską, nie waham się użyć tak obszernego słowa, pomyślcie tylko: takie Lazurowe Wybrzeże, na którym dziś każdy chętnie by się ulokował, była wtedy pogardzanym przez wszystkich zadupiem, gdzie żyli bosonodzy rybacy i kaprawi przemytnicy. Biura podróży na każdym rogu, regały z przewodnikami, pieczone kiełbaski i szaszłyki – długo by można wymieniać litanię wynalazków-córek wynalazku-wakacji. Więc tak się teraz rozglądam wokół siebie i próbuję wyobrazić sobie, co ma w głowie człowiek urodzony powiedzmy w roku 1989. Wyobrażam sobie, z jakim politowaniem patrzy na mnie, gdy wspominam z łezką w oku czasy, gdy ksiązki pisało się na maszynie – bo dlaczego właściwie nie pisałem od razu na komputerze? – albo przypominam lejtmotyw z mojej młodości, gdy wracało się domu, a tam mama czekała z wiadomością, że ktoś do mnie dzwonił, kto?, nie pamiętam – bo dlaczego ten ktoś dzwonił do domu, jesli chciał ze mną pogadać, to czemu nie dzwonił na moją komórkę? – a ludzie chodzili spać o jedenastej, bo kończył się program w państwowej telewizji – to nie mogli kupić sobie satelity? Nie ma się z czego śmiać, młody, bo ciebie też to czeka, nie ma zmiłuj. Chciałbym zobaczyć twoją minę, gdy ktoś urodzony powiedzmy w roku 2020 wzruszy ramionami na twoją sentymentalną opowieść o stracie ukochanego psa i zapyta całkiem poważnie: „Skoro tak go kochałeś, to dlaczego po prostu nie powieliłeś go w klonomacie?” (25 sierpnia 2006) data ostatniej aktualizacji: |