Halo, kiszka! Halo!Jeden z moich wielce szanownych pracodawców – szwajcarski miliarder Bernard Alpstaeg – jest żywym zaprzeczeniem klasycznie rozumianej figury racjonalisty-finansisty – zimnego brutala z dwoma dolarami w oczach oraz nożem w kieszeni do obrony swoich bakomatów, portfeli, mieszkalnych kazamatów. Nie siedzi od rana do wieczora w Excelu, nie zajmuje się w pocie czoła analizowaniem wskaźników ekonomicznych, nie przejmuje się za bardzo tym, co piszą w prasie wielce uczeni mądrale voyeryści – pożeracze wierszówek, podnoszący cudzym kosztem swoją wartość medialną. Szwajcarski miliarder Bernard Alpstaeg podejmuje decyzję o wydaniu kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu milionów euro łapiąc się oburącz za spory brzuch i jęcząc grubo oraz skrzekliwie „we flakach czuję, to jest dobre”. I zazwyczaj, mierząc pragmatycznie jego dorobek stanem konta, kiszki są dobrym suflerem. W długiej perspektywie Bernard Alpstaeg jest górą. W krótkiej to różnie. Nie wiem czy przenikliwość jelita grubego pozwala Bernardowi Alpstaegowi stwierdzić, że jest żywym potwierdzeniem znanej teorii markerów somatycznych Antonio Damasio. Portugalski neurobiolog uważa, że podstawą tradycyjnie rozumianej racjonalności są popędy biologiczne, stany ciała oraz emocje, które znajdują swoje odzwierciedlenie w „odczuciach trzewnych”. Organizm uczy się pozytywnych i negatywnych stanów somatycznych związanych ze skutkami decyzji. Gdy w polu mglistej świadomości pojawiają się złe skutki, to stany emocjonalno- somatyczne ukierunkowują pracę mózgu. Ta milcząca wiedza odkłada się w obwodach neuronowych w korze przedczołowej, a pacjenci z uszkodzeniem tych rejonów mają kłopoty z szybkim wyborem oraz są skłonni do depresji. Obwody im trzeszczą najwyraźniej. Z przeciążenia. Wynika z tego, że bez suflera w kiszce ani rusz. I że mieli rację szamani, którzy poszukiwali przyszłości w ciepłych flakach utłuczonego kozła. Bernard Alpstaeg ma więc z tego punktu widzenia szczęście, że wypracował sobie flaczane markery. Kiszki go chronią, bronią, osłaniają, zawężają pole decyzji. I dzięki kiszkom rośnie góra franków szwajcarskich. A do tego jeszcze jest Bernard Alpstaeg żywym dowodem na nieadekwatność kartezjańskiego modelu człowieka. Nie rozpadł się na dwie połowy – mechaniczno-biologiczną, psychiczną cielesność i niezależną od niej, autonomiczną, twórczą, bezczasową, samoświadomą sferę duchową – nieśmiertelną, twórczą duszę, nośnik tożsamości. Jakoś te dwie połowy są u niego powiązane. Nie wiadomo jednak jak. Zadanie rozwikłania tej zagadki stawiali przed sobą już Marks, Freud czy Nietzsche. Choć moraliści, jak Kant, protestowali i postulowali autonomię jako podstawę prawa i etyki. Prawnikowi potrzeba bowiem człowieka poczytalnego i odpowiedzialnego za swoje czyny, a nie piórko na wietrze miotane tajemnymi siłami na lewo i prawo, w górę, w dół, a czasami nawet do rynsztoka, zlewozmywaka lub innego kubła na śmieci. Człowiek nie może być wiązką oddziaływań, bo co z takiego podejrzanego, którego przejęły demony ciemności. Nie zaklajstrujesz w paragrafy i kołowrót odwołań. Trzeba go wzniosłego, bezmiernie uważnego i pełnego świadomej dumy. Marks, Freud i Nietzsche stanęli jednak okoniem i wołali o uznanie doświadczenia, które ma każdy z nas. Wołali, że człowiek jest czasami polem gry różnorodnych, nie zawsze uświadomionych sił i tendencji. Że czyhają choroby psychiczne, zboczenia i odchyłki, utraty kontroli, bezwiedne napady, fale obrzydzenia, wiosenne podrygi libidalne czy też rzucanie telewizorem przez okno pod wpływem wyczynów futbolistów. Filozofowie podejrzeń domagali się uznania faktu, że nie zawsze poczytalność jest z nami. Przykład ? Weźmy na przykład takie prawo Sturm de Sztrema. „Zasada Szturm de Sztrema opiewa, że gorsza praca zawsze wypiera lepszą. O ile ma Pan coś zrobić ważnego, to najpierw Pan pali, pije herbatę, napisze kilka listów, załatwi inne prace mniej ważne i resztkami sił zabierze się Pan do istoty rzeczy” – pisał Witkacy. Święte słowa. Gdyby nie prawo Szturm de Sztrema, to ho, ho!, niejedno by się zrobiło. Filozofia podejrzeń Marksa, Nietzschego czy Freuda była w swoim czasie najbardziej wpływową próbą pokazania emocjonalnej, pozarozumowej, ciemnej strony człowieka. Uznawała, że jego zachowania i wytwory, czyli historia, są tylko epifenomenem głębszych, niewidocznych procesów. Realizacją stłumionych popędów, zmian zachodzących w bazie ekonomicznej czy biologicznych mocy będących pochodną wrodzonych ruchów tonicznych i nadczłowieczeństwa. Dzisiaj trochę stracili ci Panowie na randze. Próby wyjaśnienia tych zjawisk podejmuje kognitywistyka i neurobiologia. Oprócz wskazanej wyżej teorii Damiano znana jest też koncepcja pamięci emocjonalnej Josepha Le Douxa, która mówi, że część naszego mózgu zwana ciałem migdałowatym jest najwcześniej kształtującym się w ontogenezie siedliskiem nieświadomych ocen emocjonalnych kształtującym się pod wpływem przeżyć, a być może nawet dziedziczącym atawizmy z przeszłości. LeDoux twierdzi, że te nieświadome oceny emocjonalne są pierwszym sposobem dostosowywania reakcji do nowo pojawiających się bodźców i informacji. Dlatego lubimy tylko te piosenki, które już znamy, a ludzie znani przykuwają bardziej uwagę niż nieznani. Warunkowanie emocjonalne, np. przez media, przyczynia się do tego, że z definicji, podświadomie oceniamy znane zjawiska znacznie pozytywniej. Są to jednak wszystko wyjaśnienia złożonej natury człowieka (ciało fizyczne, ciało biologiczne, psychika, duch – kultura), które, jak twierdził Heidegger, leżą w tradycyjnej sferze ontycznej – języku naturalistycznym narzuconym przez pozytywizm. Sprowadzają czasowość i wielopłaszczyznowość zachowań człowieka do przyczynowych wyjaśnień, budowania modeli, sprowadzania różnorodności historii do antropologicznych determinant czy modularnych czynności mózgu. Jednym słowem uważają, że człowieka da się zredukować w postępowaniu regresywnym do pierwotnych elementów. Do tej sfery należą także wszelkie wyjaśnienia ideologiczne i religijne, które mitologizują i nakładają pewne założenia (jak te na przykład o nieśmiertelnej duszy czy też pełnej autonomii moralnej) ze względu na ich funkcje terapeutyczne czy też skutki dla życia społecznego. Wyjaśnienia są tutaj podporządkowane swoim konsekwencjom dla wspólnoty, państwa czy społeczeństwa. W tej ontycznej sferze mieści się także cały pragmatyzm z regułami efektywności, aksjologią zapożyczoną z ekonomii, teatralizacją kultury i sprowadzeniem jej do reakcji publiczności, konsumenta, marketingowego odwrócenia relacji. A przecież, zdaniem Heideggera, człowieka trzeba traktować jako całość. Zupełnie odmienną i wymagającą najwyższej subtelności. Trzeba człowieka rozumieć, a nie wyjaśniać go - redukować. Potrzeba do tego, zdaniem Heideggera, przełamania naturalistycznej metafizyki obecności i zbudowania od początku czegoś, co nazywał on ontologią Dasein. Zbudowania nowych narzędzi rozumiejących do uprawiania ontologii i metafizyki. Wprawdzie samemu Heieggerowi myliły się ścieżki i nie uniknął w swoich analizach religijnych oraz światopoglądowych schematów, ale jednak samo pytanie do dzisiaj pozostaje aktualne. Na czym wyhodować hermeneutyczną humanistykę, jak bronić autonomii sfery kultury od ideologii i techniki. Jak starać się o odrzucenie filologiczno-uniwersyteckich modeli uprawiania płatnego rezonerstwa. Jak bronić takich „totalnych” projektów rozumienia człowieka jak sztuka czy filozofia. Jak nie ulec naporowi redukcjonistycznych nauk szczegółowych? Jak odrzucić rozumienie człowieka jako wypadkowej gry projektów ideologicznych, które go determinują przez rytuały i uspołecznienie? Jak walczyć o dziedzinę tak rozumianej metafizyki – świat życia codziennego? Jakimi narzędziami oddać jego pierwotną czasowości, zmienności i migotliwości bez wpadania w utarte tory myślowe i ideologiczne schematy. Jak uprawiać kulturę bez fundamentu, która realizuje się w heraklitejskiej zmienności i nieliniowej koncepcji czasu. Autonomiczną wobec sił instytucji, rynku czy też ideologii. Rześką, jak powietrze o poranku. Czerpiącą siłę z zachwytu światem. Odwołującą tradycyjne, przedmiotowo-podmiotowe podziały i starającą się oddać to, co nieogólne i faktyczne – dumę i nędzę życia w jego jedności oraz jednostkowości. Póki co nie mam żadnej odpowiedzi. Ale jak się dobrze wsłuchać w jelito grube – kto wie, może coś się pojawi – pocieszałem się na wszelki wypadek Jedno tylko burzyło mój wzniosły nastrój bycia na nowym poziomie myślowym. Smutna konstatacja przeciwników filozofii poranka, że rozum nie umie śpiewać. data ostatniej aktualizacji: |