NIEPRAWDA, ŻE PRAWDA?„Gdy piszesz – odkrywasz się. W dobrej literaturze nie ma miejsca na fałsz”. A niech mi się stolec wypsnie! Już myślałem, że prędzej przyjdzie mi miesić wapno, niż przeczytam coś podobnego na podobny temat. Coś, dodajmy, napisane dziś. I czytane nie byle gdzie, bo w „Zeszytach Lubińskich” (nr 6). Gdzie wydają „Zeszyty Lubińskie”, o tym wie w Polsce każdy, kto był choć raz w życiu zakochany i zamyślił to przelać na komputer, więc – licząc oględnie – jakiś co drugi Polak, nie wyłączając kobiet i dzieci, a nawet Darka Foksa, przez którego jurorskie ręce przelać się musiało wiele z tego, co się było z komputera na papier wylało, a co jego z kolei skłoniło do przelania na komputer, a następnie z komputera na papier słów własnych, a w zasadzie nie tyle własnych, ile jurorskich, a właściwie własnojurorskich, bo to nie tyle słowa jego, nie tyle też słowa jurora jako takiego, ile konkretnie jego jako jurora słowa: „zapraszam do udziału w kolejnych edycjach konkursu, bo to bardzo pożyteczne ćwiczenie, a poza tym chciałbym kiedyś przeczytać wiersz o zakochanym drwalu”. Małe – mam też nadzieję, że zbędne – wyjaśnienie: pierwsze słowa poprzedniego akapitu pochodzą z drugiego wstępniaka do „Zeszytów” i nie napisał ich Darek Foks. Darek Foks napisał wstępniak pierwszy i jego słowa akapit ów kończą – niech sobie zadek ostem ociera, kto pomyślał inaczej. Tymczasem, skoro już zacząłem pisać, może bym się w końcu zaczął odkrywać? Ale – o jeżu święty – jak! Toż całe moje piszące życie tak się odkrywałem, że mnie już z tego odkrywania zupełnie nie widać! Cały już jestem tym odkrywaniem przykryty! Jakże miałbym się odkrywać, kiedy sam siebie spod tego odkrywania nie widzę! Ostatecznie mógłbym, gdyby nie to, że w dobrej literaturze nie ma miejsca na fałsz. Toż nie chciałbym pisać literatury niedobrej, w której na fałsz miejsce jest! Kto by chciał! To jakże mam się odkrywać, nie fałszując, kiedy nie widzę siebie niesfałszowanego. A może odwrotnie: kiedy w moim pisaniu widzę siebie wyłącznie niesfałszowanego? Bo przecież zawsze, fałszując, prawdziwy byłem nad wyraz. Prawdziwy mój fałsz, na jaki było mnie stać, pisząc odkrywałem, jak tylko odkrywać umiałem. Jakże miałbym siebie samego ukryć pod literaturą, która moim odkrywaniem jest? Moje to są słowa przed Czytelnikiem odkryte. Jeśli fałsz był, przed Czytelnikiem był odkryty. Czarno na białym był fałsz mój autentyczny zapisany. Jeśli fałszowałem, ja to byłem – jako fałszujący – prawdziwy. Wszystkie moje fałsze fałszami były, niczym innym. „Nic na tym ani na tamtym świecie nie zastępuje niczego innego”, takoż i moje fałsze były niezastąpione, bo i w ogóle niezastępowalne przez nie-fałsze jakieś. Jakże mógłbym fałsz ukryć, kiedy fałsz fałszem jest i kiedy jest, to już jest i każdy go sobie może obejrzeć. Każdy może sobie czarno na białym taką fałszywą literaturę poczytać. Gdybym miał fałsz taki ukryć, musiał całą tę literaturę do szuflady pisać – a i tak bym przed sobą i przed szufladą moją nie ukrył. A gdybym ten fałsz jednak w literaturze mojej jakoś cudem niczym kontrabandę przemycił i skutecznie przed Czytelnikiem ukrył, to o co też Czytelnik miałby się pieklić: o ten fałsz, co by go był nie zobaczył? Toż fałszu on w literaturze oglądać nie chce (kto by chciał!). To i nie widzi. A gdybym fałsz przed sobą samym ukrył, a Czytelnik by go odkrył, to bym się przecież bardziej przed nim niż przed samym sobą odkrył! A gdybym tak go ukrył, iżby go nikt łącznie ze mną i Czytelnikiem nie odkrył, to skąd byłoby wiadomo, że on w ogóle tam, w tym pisaniu moim, jest. Albo że go tam nie ma. Also sprach Leszek Kołakowski: „Otóż nauka jest punktem widzenia”. Jak wiara. Jedni wierzą, że Bóg jest – inni nie, tj. wierzą, że Go nie ma. Różni ich tylko punkt widzenia, choć i jedni, i drudzy poruszają się w przestrzeni mitycznej. Mit jest irracjonalny. Tak mit Boga Wszechmogącego, jak mit Rozumu. „Sankcją mitu nie jest prawda” (Barthes). „Projekt mityczny nie może mieć racji, ma tylko motywy” (Kołakowski). Prawda i fałsz w literaturze to kwestia metafizyczna. Literatura nie może mieć racji. Jak każda wartość, literatura ma tylko motywy. Mówiąc eufemistycznie, motywy te nie całkiem są dla nas jasne (być może: na szczęście), zanurzone głęboko w odmętach nieświadomości.. „Nie można bezkarnie zdzierać masek, gdyż dochodzi się w końcu do pustki lub prymitywnych i zmiennych przeżyć związanych z podstawowymi potrzebami biologicznymi”. Tako rzecze Antoni Kępiński, psychiatra, człowiek nauki. Psychiatria jest punktem widzenia. Jedni wierzą w psychiatrię – inni nie, tj. wierzą, że psychiatrii wierzyć nie można. Kwestia wiary, nie wyboru. Kwestia punktu widzenia, który nie jest naszym wyborem, choć wierzymy, że tak.
(10 marca 2006) data ostatniej aktualizacji: |