ŚmierćA DALEJ, na półeczce z jasnego drewna, stoją w rządku flakoniki z napisami „pieprz”, „wanilia”, „majeranek”, „cynamon”, „curry”, „kardamon”. Półeczka jest lekko sękata i zakurzona, a na niej stoją w szeregu wszystkie zapachy świata, zamknięte w szklanych pojemniczkach, opisane. A dalej jest lepka, pstrokata cerata. Pulpa di tomato, olio di vina i pesto negro. Drobno posiekany czosnek skwierczy na patelni. Brzęczy pokrywka wielkiego garnka z wrzącą wodą. Mętna woda po makaronie spływa do zlewu i znika w kratce odpływowej. Dokąd płynie ta posolona woda ze strzępami spaghetti? Może jakieś resztki osadzają się gdzieś na rurach, przywierają do jakichś śluz i pozostają tam, żeby świadczyć o kimś lub przeciw komuś? W koszu, jak się okazuje, pełno innych takich świadectw. Sczerniały ogryzek jabłka, złamany ołówek, gazeta, wszystko oblepione mokrym popiołem. Program telewizyjny. Kartki z kalendarza. Ciekawostka na dziś. Jak pozbyć się zbędnych kilogramów. A dalej jest rękawiczka z białej glazury i futrzana filiżanka. Talerze z przyschniętym sosem pomidorowym piętrzą się w zlewie. Kubeczki, aluminiowe widelce i plastikowe talerzyki. Zapach starej smażeniny i emalii ftalowej. Kto to wszystko posprząta? Szafeczka z lekarstwami. Buteleczki z jodyną, spirytus rektyfikowany, rolki bandaża i delikatne płatki gazy, sterty pudełek i listków z pigułkami, ulotki. Może powodować wzdęcia, depresje, ospałość, zawroty głowy, nudności i wymioty. Szafeczka jest zamknięta. Temperatura w normie. Stolec był. A dalej jest mydło w płynie „Ewa”, szampon „Beata”, pasta do zębów i gąbka. Dezodoranty, waciki, odżywki, patyczki kosmetyczne i żel do włosów. Ręcznik jeszcze mokry, lustro zaparowane. Lustro przecierane i twarz w tym lustrze. A dalej jest magnetofon, otoczony pstrokatymi zastępami kaset i regał, a na nim jakieś książki. Łóżko rozgrzebane, pomięta pościel, na ścianie pocztówka z Abbau. Komputer na biurku, przez ekran monitora pielgrzymują literki. Zdania rosną, zapełniają białą przestrzeń i pełzną przed siebie jak strużka brudnej wody. Pełzną przed siebie, ale to jest jak cofanie się do tyłu – jak ujemny przyrost naturalny. A dalej jest pusta rekwizytornia, wypełniona po brzegi niepotrzebnymi eksponatami, atrapami przedmiotów i imitacjami pamiątek. W jakby kufrze gromadzą się nienapisane książki, stenogramy z niebyłych rozpraw sądowych i pukle włosów nienarodzonych przyjaciół. W nibyszufladzie pamiątka ze świętej komunii, która się nie odbyła, obok zdjęć pierwszych konkwistadorów i miniaturowych gwieździstych planów miasta. W karafkach z formaliną unosi się palec-szczudło spleciony z pająkiem-szczęką w jeden niemożliwy kształt, wyszczerbiony grzebyk oblepiony kłakami z brody świętego Mikołaja i płytką nazębną Neila Armstronga. W kącie leży damska torebka, a raczej wypchana pieniędzmi walizka. A dalej, obok stosu kulek śniegowych, stoi atrapa armaty. Na jej lufie suszą się pończochy. Jest pokój i rodzą się same dziewczynki. W inkubatorze-zabawce leży bez ruchu podręcznik do katechezy i podróżne obrazki ze św. Andrzejem, plastikowy model samolotu z napisem „Gott mit uns”. Gdyż wszyscy chwalą Pana w kraju i za granicą. A dalej jest zardzewiały skalpel pokryty marcepanową pleśnią i pluszowy tygrys w brytfannie zjełczałego masła, podarte papierki, stare kwity i sreberka z czekoladek, pomięte złotka z czekoladowych Mikołajów jak źle wygarbowane skóry. Niech żyje nam zajączek i baranek, święty Stanisław i święty Walenty. Niech żyje dzień dziecka, dzień hutnika i dozorczyni, dzień ich dzieci, ich psa i samochodu. Niech nie opuszcza nas zima stulecia. A dalej jest ogromny stos włosów, okularów i protez, stos książek, chorągiewek i telefonów komórkowych, ubrań z drugiej ręki, chusteczek higienicznych i kart z Pokemonami. To szczególne miejsce i aż dziw, że nie sprzedają tu biletów. Przez ciemne drzwi, w których powiewają pstrokate paski z ceraty, wchodzi się do drugiego pomieszczenia. To coś jakby pusty komisariat lub zamknięte przejście graniczne i nikt nie wyjdzie stąd żywy. A dalej jest ostatni strażnik za grubym szkłem ostatniej wartowni, pochylony nad ostatnią stroną książki. Nagle odkłada książkę na bok, skrada się cichutko i gwałtownie otwiera drzwi. Jest tak blisko że można poczuć jego oddech na twarzy. Rozgląda się, świeci latarką, ale nic nie widać. Wraca więc do lektury, zły, że mu przerwano i troszeczkę już zaniepokojony powtarzającymi się omamami. Fragment powieści Przymierzalnia. data ostatniej aktualizacji: |