Zygmunt Miłoszewski: Domofon.Zygmunt Miłoszewski: Domofon. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2005. Wielbicielom opowieści grozy marzy się polskie wcielenie Stephena Kinga. Jednak horroru, tego słoiczka z konfiturami, wciąż nikomu nie udało się, według mojego rozpoznania, w pełni zawłaszczyć. Także szanse Miłoszewskiego są niewielkie. Wielkomiejski blok, winda ucinająca pasażerowi głowę, dziecięce krzyki, zapach spalenizny, senne koszmary nawiedzające mieszkańców owego gmaszyska, czy demoniczny sąsiad-inwalida-duch nagrywający rozmowy lokatorów, to tylko początek długiej listy motywów, po jakie sięgnął Zygmunt Miłoszewski w Domofonie. Dreszczyk ekscytacji podczas lektury jest jednak niewielki, etykietka „dozwolone od lat 18” byłaby nie na miejscu. Nagromadzenie doskonale znanych atrybutów powieści grozy to jednak za mało, by fabuła trzymała w napięciu i wzbudzała lęk przed, jakby sobie tego życzył autor, jazdą windą. Niegdyś horrory pełne były przeróżnej maści upiorów, dziś w cenie są teorie spiskowe, morderstwa, złośliwe rzeczy martwe, czyli to, czego w realu mamy pod dostatkiem. Domofon miał być horrorem „nowoczesnym”, stąd akcja osadzona została na Bródnie – jednym z warszawskich osiedli – na które przeprowadza się młodziutkie małżeństwo. Zamiast spokoju i nudnej zwyczajności witają ich trup (jeden z wielu na kartach powieści), dziwne wydarzenia i odcięty od świata budynek. Uwięzieni lokatorzy zmuszeni są stawić czoło nie tylko niesamowitym zdarzeniom, ale nade wszystko samym sobie. Czyżby ulegli zbiorowej histerii? A może to konsekwencje klątwy z przeszłości? Wydaje się jednak, że debiut prozatorski Miłoszewskiego ma być uniwersalną historią z tezą. Klasyczną: sytuacje kryzysowe pomagają w czynieniu spowiedzi, uwalniając od traumy, ale uruchamiając przy okazji wyobraźnię. Słowem, psychologia dla mało zaawansowanych. Moje marudzenie, że produkt Miłoszewskiego nie taki, nie oznacza, że autor zawiódł na całej linii. Udało mu się zbudować, dzięki nazbyt jawnym intertekstualnym odnośnikom, mało, bo mało, ale jednak mroczną atmosferę oraz w żywym tempie poprowadzić akcję, którą zaprawił garstką zgryźliwych uwag o życiu współczesnych mieszkańców blokowisk. Niestety, pisarz zrezygnował z makabryzowania scen, naturalizowania czy tzw. efektów specjalnych (krwi się domagam, a jakże!). Brak szczegółowych opisów przerażających zbrodni albo detalicznych obrazów odstraszających miejsc sprawił, że Domofon stał się nie tyle horrorem z krwi i kości, co „barwną powieścią obyczajową”. data ostatniej aktualizacji: |