Skoro – jak się dowiaduję z tekstu Krzysztofa Sołoduchy – problem leży nie w tym, jak jest, lecz w tym, jak być powinno, skoro nie idzie o dyskusję z faktami, to w zasadzie wszystko wolno, wszystko ujdzie; kod zerojedynkowy łaskawy jest, cierpliwy jest… Mogę być trendsetterem, gordon seterem, seterem angielskim lub irlandzkim. Miłe psiaki, więc z rozkoszą! A tak poważnie: Krzysztof Sołoducha najwyraźniej z kimś mnie pomylił. Nosiciele pospolitych imion i nazwisk – takich jak moje – często tego doświadczają.
Och, gdyby ta bajeczka mogła być prawdziwa… „supersamiec”, „moc prawie boska”, „dawać życie” i tylko patrzeć, jak „słupki i badania” rosną. Och, gdyby ta bajeczka nie była nasycona tanią ironią… A właściwie jaka różnica? Sołoducha fantazjuje wokół jakiejś tekstowej figury, która z piszącym te słowa niewiele ma wspólnego, a fantazjuje, ponieważ – jak sam deklaruje – lubi „stwarzać światy wydumane”. Umówmy się zatem, że nawet mnie nie obraża, albowiem fikcja literacka obraźliwą być nie może (wszelkie podobieństwo postaci i zdarzeń do rzeczywiście istniejących jest przypadkowe i przez autora niezamierzone).
Zmyślenia Sołoduchy zmyśleniami, tymczasem warto na sekundę powrócić do istoty sporu. Otóż poprzednio (felieton O udawaniu i siedzeniu w krzakach) zachęcałem naszego bajkopisarza, żeby wylazł z ukrycia i wygarnął, co tam ma do wygarnięcia. Niechaj powie o nędzy naszej kultury, wstrząśnie jej sumieniem, otworzy nam oczy. Dziś wiem, że była to zachęta adresowana do niewłaściwego człowieka, gdyż ten postawił na „łagodną rezygnację i nieśmiałe postulowanie innego stanu”. W porządku, szanuję ten wybór. Po raz wtóry zachęcał nie będę.
Nie pojmuję jednak, skąd ta pogarda? Skąd absurdalna teza o jakimś niesłychanym szkodnictwie i przewodzeniu dziełu kulturowej deprawacji? Z powodu drobnych tekścików, które od czasu do czasu zamieszcza tu i ówdzie seter noszący moje imię i nazwisko? Taka robota, taki zawód, na tym to (czyli robota krytycznoliteracka, recenzencka) polega. Jeżeli Krzysztof Sołoducha, przedstawiający mnie jako ostatniego parszywca i hipokrytę, wie, jak lepiej wykonać zlecaną mi robotę, niech ją po prostu wykona. Miejsca na rynku (nie tylko medialnym) mnóstwo, zmieścimy się obaj. A jak nie, to niech nie zawraca… głowy, ofkorsik.
Cała reszta to problem nie mój, lecz mojego polemisty. Może sobie zmyślać, co chce i jak chce. Niektóre z tych zmyśleń są miłe i powabne, nawet mimo szyderstwa (np. „sprawcza moc”). Wielka szkoda, że są wybitnie nieprawdziwe. A nieprawdziwe są dlatego, że pojedynczy seter nie posiada żadnej „mocy sprawczej” i tak naprawdę średnio się liczy nawet sfora seterów. „Moc sprawczą” ma wyłącznie miejsce, z którego dobiega jego (ich) ujadanie. O innych zaś zmyśleniach, które mógłbym wziąć za wysoce obraźliwe (np. „potwierdzanie mediowych schematów”, „czołowy przykład hipokryzji”), nawet nie chce mi się gadać, nawet puścić bluzga mi się nie chce. Nie zrewanżuję się tedy, nie będzie pięknego za nadobne. Szkoda bateryjek.
Tyle mojego hau, hau.
(2 maja 2005)