Wydawnictwo FA-art Dariusz Nowacki: O UDAWANIU I SIEDZENIU W KRZAKACH
 tu jesteś: strony autorów

O UDAWANIU I SIEDZENIU W KRZAKACH

Krzysztof Sołoducha kończy swój felieton w bieżącym wydaniu miesięcznika pytaniem, „czy możliwa jest lewicowa moralistyka?”. Oczywiście, że jest możliwa. Nawet jest praktykowana. Gdzie? W znienawidzonych przez felietonistę mediach masowego rażenia. Dobrym przykładem nieprzeciętna, imponująca aktywność (telewizyjna, radiowa i prasowa) Sławomira Sierakowskiego. Zdaje się, że szef „Krytyki Politycznej” nie ma najmniejszego kłopotu z treścią owej tezy, co to niby moją tezą jest („nie ma kariery poza mediami”). Żadna moja, żadna teza – to banał, nad którym, nie wiedzieć czemu, wydziwia Sołoducha.

Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego zostałem zaczepiony w felietonie Pragmatyzm to kapitulacja, pod którym mógłbym się z powodzeniem podpisać. No, może po wprowadzeniu drobnej poprawki. Bo też lepiej od felietonisty wiem, czy mam coś wspólnego z „młodym pokoleniem (tanich) pragmatystów”, czy nie. Otóż nie. Ale to drobiażdżek. Istota nieporozumienia polega na tym, że ja niczego nie głoszę, nie dekretuję i nie lansuję, jeno staram się opisać, patrząc przy tym prawdzie w oczy. Tymczasem moi polemiści – za chwilę powiem o kolejnej zaczepce – biorą moje średnio odkrywcze i średnio samodzielne zdanka za coś w rodzaju performatywu. To nie ja skonstruowałem ze słów fakt społeczno-kulturowy, ja go tylko nazwałem, a właściwie powtórzyłem za… (mniejsza o szczegóły). Po co udawać?

Krzysztof Sołoducha udaje, że nie rozumie, iż nie ma konfliktu między karierą medialną i uprawianiem lewicowej moralistyki, a wręcz przeciwnie – jedno jest warunkiem drugiego (wystąpienia Sierakowskiego najlepszym tego dowodem). Wszak „funkcja krytyczna” musi gdzieś dojść do głosu. Sołoducha chce powrotu Sartre’a, lecz gdzie go chce umieścić? W internecie? W niskonakładowych pisemkach? Albo inna trudność, czyli pytanie: skąd byśmy wiedzieli, że to Sartre? Jasne że z przebrzydłych mediów, ponieważ to w nich rozstrzyga się, kto Sartre’m jest, a kto nim, ni chu, chu, być nie może.

Paulina Kwiatkowska, szefowa internetowej „Orgii Myśli”, nie tylko udaje, ale i popisuje się hipokryzją. Otóż blok Aktualności, w którym znalazł się nieprzyjemny komentarz odnoszący do mojego tekstu Kariera bez obciachu („Gazeta Wyborcza” z połowy marca), otwiera na pozór niewinna informacja, że jeden z autorów „Orgii Myśli” wkrótce wystąpi w programie Kamili Dreckiej. Brzmi znajomo? Owszem – właśnie o tym pisałem w Karierze bez obciachu. Co ów reprezentant „awangardy literatury XXI wieku” (hasło „OM”) robi w programie Kamili Dreckiej? Ano on się tam bez obciachu, za to z myślą o własnej karierze, pojawia. Dlaczego? Dlatego że – jak bohaterowie mego tekściku z „Wyborczej” – nie wierzy w to, za co Paulina Kwiatkowska ma nieszczerą ochotę dać się pokrajać, tj. w autonomię i samowystarczalność swego dzieła. Gdyby było inaczej, Jacek Dobrowolski pisałby i ogłaszał drukiem swoją prozę artystyczną, ufałby wyłącznie swemu talentowi, w nosie mając medialne wzmocnienia, „Ogród sztuk” czy inne telewizyjne badziewie.

Złości mnie ta moralność Kalego: jak Kuczok i Drotkiewicz (wymienieni przez Kwiatkowską) nawiązują i podtrzymują medialne flirty – to larum i niesmak, ale jak to samo czyni (próbuje czynić, bo gdzie mu tam) jeden z naszych – to fajnie i jest się czym pochwalić. Wkurzają mnie te pomruki niezadowolenia i upomnienia formułowane przez tych, którzy bezpiecznie przyczaili się w sieciowym offie. Robicie, szanowni polemiści, cnotę z konieczności. Machacie chorągiewkami, na których umieściliście atrakcyjne hasła („funkcja krytyczna”, „awangarda literatury XXI wieku”), ale siedzicie w krzakach. Czas zrobić coś dla siebie i waszych słusznych (podzielam je co do joty!) poglądów, lecz niekoniecznie wstępując po drodze do „Ogrodu sztuk”.

Żeby była pełna jasność – piszący te słowa także siedzi w krzakach. Wszyscy w nich siedzimy; może ostrożniej: większość z nas. Już dawno ogłoszono kapitulację, Berlin wzięty, Wehrmacht rozwiązano. Tylko po lasach czai się i od czasu do czasu kąsa Wehrwolf. Tak to widzę od lat, wyobrażenie tej treści, choć nie w tej metaforyce, pojawia się w moich, ogłaszanych tu i ówdzie, tekścikach od dawna. Nie jestem przesadnie przywiązany do tego obrazu, ale też nie potrafię przystać na bałamutny kontrobraz. Na przykład taki, jaki chcą przemycić moi polemiści. Oni bowiem mówią coś takiego: nasza armia (spod znaku „funkcji krytycznej” i „wartościowej literatury”) wielka i potężna jest, wprawdzie chwilowo została zepchnięta do defensywy, ale wkrótce przejdzie do kontrataku i ostatecznie zwycięży na wszystkich frontach. Śmiem wątpić.

(23 kwietnia 2005)