Janusz Rudnicki: Mój Wehrmacht. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2004. Proza Janusza Rudnickiego jest jedyna w swoim rodzaju. To – pożyczam określenie od pisarza – po prostu „proza rudnicka”. Inaczej rzecz ujmując: pisarstwo autora Cholernego świata ma wyrazisty, rozpoznawalny styl, efektowny, ale nie efekciarski, prowokacyjny i miejscami dosadny, ale nie obsceniczny, bliski językowi potocznemu, ale jednak błyskotliwy, pełny zaskakujących metafor i porównań. Choćby takich, jak jedna z moich ulubionych fraz z nowej książki, pochodząca z tekstu tytułowego: „Wehrmacht charakter miał tak obronny, jak zaczepny był Gandhi”. To właśnie wyjątkowy styl prozy Rudnickiego sprawia, że z ciekawością zaglądam do kolejnych książek tego pisarza, mimo iż w gruncie rzeczy pisze on wciąż o tym samym, czyli o własnych przygodach lekturowych i niewesołym życiu Polaka mieszkającego w Niemczech. Mój Wehrmacht składa się z dwóch części zatytułowanych: Czytanie i Pisanie. W pierwszej Rudnicki zajmuje się opublikowanymi w Niemczech pracami o strasznych kobietach jeszcze straszniejszych facetów. Wypada wytłumaczyć, w jaki sposób autor pisze o interesujących go książkach. Jak stwierdza sam Rudnicki, „opowiada” o nich tak, jak „opowiada się filmy”; trochę streszcza, trochę komentuje, doprawia humorem i absurdem, wyraźnie zaznacza własny punkt widzenia. Przekłada zawarte w cudzych książkach historie na „język rudnicki”. Nie każdemu ów język musi się podobać, bo pisarz nie dba o standardy politycznej poprawności, nie stara się kokietować czytelników okrągłymi frazami. Pisarz w Czytaniu skupia uwagę na paniach związanych z dramatopisarzem, swego czasu prawdziwym guru literatury niemieckiej, Bertoltem Brechtem (Siedem kobiet Bertolta Brechta) i kobietach faszystowskich notabli (Hitler całuje rączki, czyli pierwsze damy Trzeciej Rzeszy). Są wśród nich kobiety mądre i głupie, naiwne i wyrachowane, próbujące zachować samodzielność i niewolniczo oddane mężczyznom, wszystkie jednak bez wyjątku zafascynowane są władzą i siłą tych, u boku których stają (albo próbują stanąć). Rudnicki portretuje je wyrazistą kreską, nie żałując przy tym złośliwości, które mogą wzburzyć feministki. Ale dostaje się od pisarza również mężczyznom. Brecht przedstawiany jest jako erotoman i cham, pomiatający ludźmi. Hitler to komiczny bawidamek z nastroszonym wąsikiem. Rudnicki, podobnie jak autorki „opowiadanych” przez niego książek, zagląda pod podszewkę historii (czy też – historii literatury), odkrywa, niczym dziennikarz brukowca, wstydliwe słabostki i śmiesznostki znanych ludzi. Na pozór może się to wydawać bzdurne i niesmaczne. Ot, szukanie sensacji. Jedank autor Mojego Wehrmachtu, pokazując zwykłe ludzkie namiętności szarpiące Brechtem, Hitlerem czy Goebbelsem, każe nam zastanowić się, jak niewyraźna, zamazana jest granica pomiędzy miernością a wielkością, ale też – między normą a zbrodnią. Inaczej rzecz ujmując: im bardziej w opowieści Rudnickiego ludzie ci są zwyczajni, tym bardziej zdają się być przerażający. W drugiej części książki pisarz szkicuje scenki ze swojego „niemieckiego” życia, niby realistyczne, ale raz po raz groteskowo przełamywane. Po raz kolejny Rudnicki objawia się jako człowiek zagubiony (ta proza ma w końcu wyrazistą podściółkę autobiograficzną), który nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości, wciąż odkleja się od niej, czuje się „nie na miejscu”. Jak w tekście Czarny tulipan. Na pchlim targu w Hamburgu pisarz kupuje fotel z kina „Junak” z Kędzierzyna-Koźla (swojego rodzinnego miasta) i potem w drodze do domu, czekając na autobus, siedzi w nim „sam, bez rzędu, z niego wysadzony, ostatni, cała publiczność dawno już się rozeszła”. Jakby wciąż nie potrafił złączyć dwóch cząstek, polskiej i niemieckiej, własnego życia. Problemy z uporządkowaniem własnego życia przekładają się na kłopoty z kobietami. Kobiety wyjeżdżają, odchodzą, a autor nie umie albo nie chce ich zatrzymać. Te kłopoty Rudnickiego potraktować można jako ironiczny komentarz do historii „opowiedzianych” w pierwszej części książki. data ostatniej aktualizacji: 2006-01-02 00:06:15.291123 |