JAK ZOSTAŁEM HOMOFOBEMZanim powiem, jak zostałem tym, kim zostałem, godzi się dać definicję. Definicja będzie przypowieścią, a właściwie cytatem uzupełnionym komentarzem. Otóż jest taka scena w niezbyt śmiesznej polskiej komedyjce E = mc2: młody Lubaszenko wchodzi do knajpy będącej własnością Pazury i w wejściu wpada na drag queen, który/która powiada – cytuję z pamięci – „Chcesz, okularniku, obciągnę ci za darmo”. Na co Lubaszenko (w okularach, stąd przezwisko) mówi: „Nie, dziękuję”. Fraza „nie, dziękuję” to najkrótsza i najlepsza definicja homofobii, jaką znam. A to wstrętny homofob! Nie dał sobie obciągnąć nawet za darmo! Przecież ciotki-lachociągi – by zbliżyć się terminologicznie do tego, do czego i tak się zbliżę, czyli do Lubiewa Michała Witkowskiego – to wykluczona i uciskana mniejszość. Odmawiając im, bierzesz udział, homofobie parszywy, w dyskryminacji, pogarszasz ich i tak fatalne położenie. W końcu jesteś człowiekiem wykształconym i liberalnym, co ci zależy... daj sobie obciągnąć w imię poszanowania Innego. Otwarcie na Inne nie może być limitowane: albo bezwarunkowa zgoda na drutowanie, albo wypad plus infamia (w dobrym towarzystwie przezwa „homofob” stoi w jednym szeregu z mianem „antysemita” bądź „rasista”). „Coś mi się wydaje, że najbardziej to obciąganie lujom Nowackiego przeraziło” – pisze Ewa Tomaszewicz pod koniec pierwszej części rozprawki Dobry gej, czyli zły pedał (i odwrotnie). Rozważania na marginesie „Lubiewa” Michała Witkowskiego (portal kobiety-kobietom, przedruk na stronach gejowo.pl). Przeraziło? Przerażony to ja byłem ze trzydzieści lat temu, dziecięciem będąc, w męskich szaletach, na długo przed ogłoszeniem prac Judith Butler, co mnie chyba jakoś tłumaczy. Podówczas wykluczałem, nie wiedząc, że wykluczam… Przykro mi. Ale do rzeczy. Zapytajmy, gdzie istota kontrowersji. Otóż punktem wyjścia impresji Tomaszewicz jest stwierdzenie następujące: „akceptacja »pod warunkiem, że« nie jest akceptacją, lecz jedynie »homofobią z wyrzutem sumienia« (…) kupowanie przez nas/przeze mnie (jak wolicie) akceptacji – czy raczej przyzwolenia społecznego – za cenę odrzucenia tego, co »nienormatywne«, »przegięte«, »zboczone«, jest wyparciem się swojej tożsamości (w której, czy tego chcę, czy nie, tkwi również ciota z Centralnego i berlińska drag queen)”. Jasne! Wyśmienitość powieści Witkowskiego między innymi na tym polega: wrocławski pisarz radykalnie zerwał z polityczną poprawnością i estetyką sublimacji, tak charakterystyczną dla polskiej prozy homoerotycznej XX wieku. Witkowski chce, żeby Inne homoseksualnego pożądania pozostało Innym. Bez żadnych negocjacji, bez wpisywania się w…, bez zabiegania o przychylność, bez podlizywania się etc. Słowem, żadnego wypierania się swojej tożsamości. Nikt tu nikogo nie prosi o akceptację – i to jest, choć zabrzmi dziwnie, po męsku sprawa postawiona. Tylko przyklasnąć. Istnieje wszakże mały (?) problem, którego by nie było, gdyby to, co homoerotyczne, było wyłącznie autoerotyczne. Sęk w tym, że nie jest. Ponieważ nie o samodrutowanie tu idzie, lecz o drutowanie kogoś, w czym również nic szczególnego, gdy praktyka ta zachodzi za porozumieniem stron. Kolejny i główny sęk w tym, że nieraz nie zachodzi, o czym powiadamia Lubiewo. Stąd – zdemaskowana przez Ewę Tomaszewicz – figura „akceptacji, pod warunkiem, że”. Ów warunek, rzekomo przesądzający o mym homofobicznym nastawieniu, jawi mi się jako warunek nie tylko minimalny, ale i niedyskutowalny. Chodzi bowiem o – bagatela! – kwestię przemocy seksualnej, o której, jak się okazuje, fałszywie mniemałem, że jest be, nie do przyjęcia, że za żadne skarby i nigdy w życiu. Okazuje się bowiem – o czym także przypomniała Kinga Dunin w „Wysokich Obcasach” – że w przyrodzie występuje fajna i niefajna przemoc seksualna. Jak łatwo się domyślić, ta pierwsza homo jest, ta druga hetero jest. Właściwie nie powinienem się dziwić, wszak w tym samym numerze „Obcasów”, w którym Dunin wytyka mnie i PDW, żeśmy swego czasu Vargowego helikoptera nie potępili, wydrukowano wywiad z minister Magdaleną Środą, która mówi o dyskryminacji negatywnej i pozytywnej (ta druga wtedy, gdy dyskryminuje się tych, którzy dyskryminują). Nie inaczej z przemocą – negatywna (większościowa) obok pozytywnej (mniejszościowej). A zatem – by do podstawowej formy przemocowej, jaką jest gwałt, sprawę ograniczyć – gwałciciel z kart Obciachu Kingi Dunin jest niefajny, gwałciciele z Lubiewa są fajni. O tym z wcześniejszej powieści napisałem kiedyś (w internetowym „Latarniku”), że nie jest fajny, toteż sprawiedliwym jest to, co go spotkało w finale utworu, o tych z Lubiewa mniej więcej to samo (że niefajni, że nie chciałbym się kolegować). Błąd! Ci z kart książki Witkowskiego troszczą się przecież o własną tożsamość i wolno im się troszczyć. Bohaterowi Obciachu – nie wolno. Jeśli zatem akceptacja „pod warunkiem, że” to źle maskowana homofobia, mam odwagę powiedzieć: w porządku, idę na to. Mnie też wolno (choć co do tego mam coraz większe wątpliwości) zatroszczyć się o własną tożsamość. W tej konstrukcji, w tym zespole wyobrażeń nie ma zgody na agresję, przemoc, sado-maso bez porozumienia stron i żadne gadanie o kampie, queer czy genderach tego nie zmieni. Możecie mnie wykluczyć za to, że wykluczam. Możecie udawać, że w Lubiewie nie ma wątków, które tam są, możecie przeskakiwać nad sceną szlachtowania nad rzeką luja w imię ciotowskiej tożsamości i prawa do nienormatywnej frajdy. Wszystko możecie. A kiedy ktoś w ciemnym zaułku zrobi wam to, co zrobi, nie zapomnijcie pomyśleć o Innym. Wasza – za przeproszeniem – otwartość… na Inne będzie wówczas jak znalazł.
(30 stycznia 2005) data ostatniej aktualizacji: 2005-11-19 21:26:54.063673 |