KULTURA BAB Z JAJAMISukces ma wielu ojców, ale matka jest tylko jedna. Od takiego zdania mógłby się według mnie zacząć felieton o Wojciechu Kuczoku, opromieniony (Kuczok i felieton) chwałą Nike, blaskiem głównej nagrody dla filmu, którego scenariusz tenże Kuczok napisał na kanwie swej wyróżnionej przez publiczność i jurorów powieści oraz nieodpartym wedle Dariusza Nowackiego („Gazeta Wyborcza” z 4 października 2004) urokiem nowego tomu Kuczokowych opowiadań. Zdanie jest dobre, gdyż sukces ma naprawdę wielu ojców, w tym mnie oczywiście. Było nie było przez „FA-art” wydany został debiutancki tom wierszy Kuczoka Wojciecha, co nastąpiło dawno temu, w słodkich jak (bardzo słodkich) latach dziewięćdziesiątych. Miało to miejsce w Bytomiu, a nawet w Katowicach. Wtedy też, wbrew ogółowi zainteresowanych, twierdziłem, iż w trupie poetyckiej Na dziko tylko Kuczok Wojciech i Olszański Grzegorz umieją pisać. Twierdziłem tak, będąc w pełni władz umysłowych, ale też z pełnym przekonaniem, że czas szybko pokaże, jak bardzo się mylę. I czas, który nigdy nie zawodzi, jakkolwiek bywa bosko nierychliwy, pokazał. Po uroczystym występie Wujka Samo Zło pogratulowałem więc laureatowi jak bym sam sobie gratulował, pogratulowałem ściskając go w półniedźwiedziu (pół, bo się nieco opierał) i wydając okrzyk „Kuczok, aleś wyrósł!” A ten nie wyparł się mnie i wyjaśnił wpatrzonym weń wielbicielkom płci, jak się zdaje, obojga, że ja, to właśnie jego pierwszy wydawca. Obrzuciły mnie niewidzącym spojrzeniem i jęły wpatrywać się w Wojciecha ze zdwojoną energią. „Jam ci to był” – zadumałem się błyskawicznie, podążając za ich wzrokiem i utwierdzając się w myśli, że rzeczywiście wyrósł. Wyrósł, że ho, ho! Wyrósł – lecz jakby nie zmężniał... Zanim, czepiając się zdania, że matka jest tylko jedna i pisząc o Kuczoku, zacznę się bać zaglądać do lodówki, chciałbym, idąc tropem zmężnienia, podrążyć jeszcze kwestie rodzicielskie. Nasampierw wypada mi jednak przyznać, że, owszem, książkę Gnój uważam za słabą powieść, a dokładniej uważałem za słabą powieść (tu można sprawdzić) i zdania nie zmieniłem. Poza tym filmu Pręgi nie widziałem (nie wiem, czy powinienem dopisywać „jeszcze”, bo rzadko chodzę do kina), zaś najnowszy tom opowiadań, będący zbiorem opowiadań opublikowanych wcześniej, acz zremasterowanych, nie wzbudza mojej nieodpartej czytelniczej ciekawości. Wiem i nie trzeba mi przypominać, że takimi deklaracjami wpisuję się w piękny, arcypolski topos zazdrosnego męża, który to, w tłumie sobie podobnych, szparko choć z godnością bieży, by do każdej beczki miodu dosypać z pół przynamniej łyżki dziegciu. Trudno. Wiem, że się wpisuję i wpiszę to sobie w koszty, to przecież felieton. Nota bene czy nie wydaje się Państwu, że film według scenariusza Kuczoka, film pod tytułem Pręgi, powinien powstać w studiu filmowym „Zebra”? Niestety, powstał w studiu filmowym TOR. Może gdy film dostanie Oskara, nastąpi zmiana nazwy zespołu? W takim razie proponowałbym jednak nazwę o wiele lepszą niż „Zebra” – „Tygrys”. I przy okazji – ciekawe czy jeszcze przed, czy już po Oskarze księgarnia internetowa www.nowela.net przestanie sprzedawać umieszczoną w dziale „literatura piękna obca” książkę Opowieści słychane niejakiego KuRczoka. Kto by pomyślał, że tom opowiadań laureata tego i owego, w tym znanej nagrody, firmuje jakiś obcy literacko KuRczok, w dodatku bezimienny (tu można zobaczyć, że naprawdę). No, ale dosyć już tych arcypolskości, bądźmy ludźmi i wracajmy do tematu. Tematem są kwestie rodzicielskie w kontekście braku zmężnienia, jeśli się kto nie domyślił lub zgubił. Precyzując zaś, tematem tego felietonu są gratulacje, które chciałbym złożyć Beacie Stasińskiej z wydawnictwa W.A.B., będącej jako żywo obecnym wydawcą i matką sukcesu Wojciecha Kuczoka. Ojców sukcesu jest przecież zawsze wielu, wśród wielu ojców sukcesu Wojciecha Kuczoka jest też oczywiście i sam Wojciech Kuczok, matka natomiast, drodzy Państwo, jest, przypominam, tylko jedna. Rozważając motyw wielu ojców sukcesu i jednej jedynej matki, pobieżnie potraktuję, skądinąd arcyciekawy, arcyśląski motyw silnej baby i chłopa-mizeroka, który bez niej nijak sobie nie poradzi. Jakkolwiek wydaje się on pożyteczny w opisie interesującej mnie tu sytuacji, to jednak Beata Stasińska mieszka w Warszawie i śląskich korzeni bodaj nie ma. Nie znaczy to jednak, że mieć by nie mogła. Legutko by mogła (jak mawiają na Śląsku), legutko! Mniejsza jednak o Beatę Stasińską – mam wręcz nieodparte wrażenie, że nie tylko ona mogłaby mieć śląskie korzenie. Parę innych kobiet w branży kulturalnej także legutko ma lub mogłoby je mieć. A takie kobiety jakoś nadzwyczaj dobrze się czują, mając w swoim otoczeniu nadreprezentację męskości typu mizerok. Czyż strategia skutecznego przetrwania w takim otoczeniu nie polega na tym, by mizeroka przynajmniej udawać? W takim kontekście w ogóle mnie nie cieszy zachwalanie przez Kazimierza Kutza Magdaleny Piekorz, reżyserki filmu Pręgi, jako baby z trzema jajami. Nie tylko mnie nie cieszy – ja się po prostu obawiam, że Kutz wywołał wilka z lasu. Czy my czasem nie mamy obecnie do czynienia z ogólnopolską kulturą bab z trzema jajami? I czy to czasem nie oznacza, że zmężnienie mężczyzn pozostających w orbitach bab z trzema jajami jest nadzwyczaj hipotetyczne? Bardzo się tym martwię nie dlatego, że bab z jajami nie znoszę; owszem, podziwiam, a i dobrze mi się z nimi pracuje. Martwię się, bo jasno widać, że mój ambitny projekt, by nie wjeżdżać do literatury na grzbiecie jakiejkolwiek kobiety jest w takich realiach cokolwiek samobójczy. I chyba niewiele zmienia tu fakt, że projekt ów naprawdę opiera się na niechęci do wjeżdżaniem gdziekolwiek na czyichkolwiek plecach.
(6 października 2004) data ostatniej aktualizacji: 2005-11-19 00:25:09.414775 |