ZABIJAMY EKSCENTRYKÓW ZAWODOWO!W dniu premiery najnowszej powieści Olgi Tokarczuk „Gazeta Wyborcza” wydrukowała obszerną recenzję pióra Przemysława Czaplińskiego. Taka obszerność recenzyjna na kolumnach kulturalnych „GW” właściwie nie ma prawa zaistnieć. Pojawia się od wielkiego dzwonu, raz czy dwa razy w sezonie, na przykład wówczas, kiedy bardzo popularna pisarka ogłosi bardzo ważną z punktu widzenia biznesu wydawniczego książkę, czyli prenatalny bestseller (jeszcze nie trafił od księgarń, a już wiadomo, że hit). Do tej megarecenzji dołączony został listek figowy, czyli glosa tegoż autora pt. Unifikacja kultury, w której poznański krytyk objaśnia, jak należy rozumieć fakt, iż bardzo popularna pisarka dała sobie spokój z własnym, niszowym wydawnictwem i przeszła do stajni giganta. Przytaczam stosowny fragment: „Wielkie wydawnictwa zwyciężają, przyciągają znanych pisarzy, znani pisarze przynoszą zyski, zyski pozwalają przyciągnąć kolejnych pisarzy… Koło nie tyle się zamyka, co poszerza. Poza nim funkcjonują małe firmy, które skazane są na pisarzy mało znanych, początkujących. Mało znany pisarz, aby przejść do dużego wydawnictwa, musi pisać podobnie jak inni. I tak zamiast życia literackiego z wieloma stylami uczestnictwa w kulturze mamy układ, którego wszystkie elementy – wbrew najlepszej woli wszystkich – pracują na kulturową unifikację. Cała nadzieja w tym, że giganci rynku będą promować również to, co ekscentryczne, świrnięte, odlecone”. Co na dobrą sprawę powiedział Czapliński? Ano to, że jakkolwiek robi zakupy wyłącznie w hipermarketach, to jednak całym sercem jest za osiedlowymi sklepikami, bo nie ma jak mały, rodzinny biznes; wspierajmy to, co niszowe, przeciwstawiajmy się handlowej (kulturowej) unifikacji. Oczywiście, najsilniej wspieramy odrzuconych wtedy, kiedy obszernie i entuzjastycznie piszemy o prominentach. To chyba jasne! Czepiam się? Wydziwiam? Raczej chcę uczciwie spojrzeć prawdzie w oczy. Po pierwsze, to nie recenzent, lecz redaktor zamawiający decyduje o tym, co i w jakim zakresie wyeksponować. Nie jest tedy winą Przemysława Czaplińskiego, że dzieło autorki prominentnej zasługuje na king size, a dzieło autora bądź autorki niszowej na przemilczenie. Po wtóre, nie szyję tutaj butów, nie zamierzam personalizować (no, może kapeczkę). Szanując proporcje i skale (gdzie mi tam do Mistrza znad Warty), chcę wyraźnie powiedzieć, że jedziemy na tym samym wózku, siedzimy na tej samej gałęzi – bohater wstępnej części niniejszego felietonu oraz piszący te słowa. Jego zmartwienia i uwikłania są moimi zmartwieniami i uwikłaniami. I mam nadzieję, że vice versa. Po trzecie wreszcie, jak najdalej jestem od myśli, że – jak zwykle – wszystkiemu winni są dziennikarze. Przecież redaktorzy „Wyborczej” nie pracują w piśmie literackim, nie ich sprawą jest troska o należyte wyeksponowanie tego, co „ekscentryczne, świrnięte, odlecone”. Tryb ich roboty jest taki a nie inny. W tym trybie mieści się i dyskurs „wydarzeniowości”, i szacunek dla zastanych hierarchii (nowa powieść Olgi Tokarczuk to jest coś, nowa powieść ekscentryka to jest nic), i tuzin jeszcze okoliczności, które trzeba wziąć pod uwagę. No dobrze, ale gdzie w tym wszystkim nasza, ludzi piszących o książkach, odpowiedzialność, gdzie nasz współudział (w dziele ustanawiania kulturowej unifikacji)? Jak to możliwe, że robimy zakupy wyłącznie w hipermarketach, a po cichu – szczerze bądź nieszczerze – kibicujemy sklepikom osiedlowym? W prywatnej rozmowie Krzysztof Uniłowski postulował jednego razu, by wprowadzić parytet czy raczej narzucić środowisku rodzaj etycznego zobowiązania. W praktyce miałoby to polegać na tym, że każdą wizytę w hipermarkecie (akt wstydliwy) należałoby odpokutować obowiązkową wizytą w osiedlowym sklepiku. Napisałeś, bracie, o Tokarczuk, Stasiuku czy Pilchu – nie jesteś stracony. Wystarczy, że pochylisz się z równą troską nad książkami Moniki Mostowik, Jakuba Winiarskiego czy Stanisława Tekielego – by wspomnieć jedynie o tomach prozy z ostatnich miesięcy. Pochylisz się i napiszesz, w king sajzie, oczywiście. Owszem, postulat Uniłowskiego, rzucony ad hoc w luźnej rozmowie, jest absurdalny, acz moralnie słuszny. W końcu obciach, jakim są zakupy w hipermarkecie, nie jest tylko wstydem. To także chwila prawdy. Wszak jest czymś bardziej niż oczywistym, że to w hipermarketach mają bardziej atrakcyjny, lepiej opakowany i głośniej promowany towar, że zaglądając do sklepików osiedlowych wystawiamy się na niemałe ryzyko. Męczyć się z prozaikiem Tekielim czy mieć przyjemność z pisarzem Pilchem? – wybór, jak zawsze, należy do ciebie, czytelniku. Ale przecież nie o przyjemności pisał w swej glosie Czapliński. O unifikacji on pisał. Ano właśnie… Czy wyobrażacie sobie dzisiaj coś, co jeszcze 7-8 lat temu mogło się zdarzyć i jako żywo miało miejsce, na przykład karierę Nataszy Goerke? A więc obecność na głównym parkiecie czegoś „ekscentrycznego, świrniętego, odleconego”? Jasne, że sobie nie wyobrażacie, bo to dziś niewyobrażalne. Nawet się nie obejrzeliśmy, jak wykarczowano całe połacie bujnego, zalecającego się różnorodnością okazów, lasu, jak wykasowano wszystko to, co powyżej (lub poniżej) standardu narzuconego przez – jak ich nazywa Czapliński – „znanych pisarzy”. I znów – kto niby wykarczował czy wykasował? Duch święty, rozpoznany przez Kingę Dunin jako DDM? Skorumpowani krytycy? Wredne media? Ruch wydawniczy? Majorsi biznesu książkowego? A może ktoś jeszcze? Zadaję tylko pytania, a to mniej niż mało, to unik. Uchylam się od odpowiedzi – przynajmniej w tym miejscu – przede wszystkim dlatego, że są to dla mnie pytania krępujące, zahaczające o moje własne sumienie. Tak, nie mam szerszego pomysłu, nie znam długofalowej strategii, wiem natomiast, jak się zachować w tej konkretnej sytuacji, tj. w dniu premiery najnowszej powieści Olgi Tokarczuk. Nie powiem, co mam na myśli, ponieważ paskudnym kabotyństwem byłoby takie awizo (dotyczące tekstu, co się dopiero pisze). Tekstu na pohybel hipermarketom? Bynajmniej, przecież tam robię głównie zakupy. Zresztą, nie oszukujmy się: hipermarkety mają mnie w nosie, gdyż doskonale radzą sobie beze mnie, a radzą sobie beze mnie i tuzina takich jak ja dlatego, że tylko one mają w ofercie to, czego sklepiki osiedlowe nigdy nie będą miały: prenatalne bestsellery.
(23 września 2004) data ostatniej aktualizacji: |