Krzysztof Kęsiek: Dzieje Kartagińczyków. Historia nie zawsze ortodoksyjnaKrzysztof Kęsiek: Dzieje Kartagińczyków. Historia nie zawsze ortodoksyjna. Wydawnictwo Askon. Wydawnictwo Attyka. Warszawa 2003. Wiem, że to pozycja dość egzotyczna jak na kącik FA-artowych not, ale też nie mogę powstrzymać się od wyznania, że bardzo lubię czytać Krzysztofa Kęsieka. Powodów jest kilka. Po pierwsze, Kęsiek dobrze pisze. Jego książki dowodzą, że nasi historycy przestali traktować popularne monografie jak pańszczyźniany przymus i że naprawdę starają się konkurować z zagranicznymi autorami, tłumaczonymi choćby na potrzeby serii „ceramowskiej”. No i okazało się, że narracyjna swada wcale nie musi kolidować z merytoryczną powagą, a nawet pomaga w polemicznych wycieczkach. Kęsik bowiem, co sobie cenię, lubi i potrafi spierać się z innymi uczonymi, nie stroniąc przy tym od tonu zakrapianego ironią i złośliwością. A jest o co się spierać, bowiem – przypomina autor – z uwagi na szczupłe źródła każda zasadnicza teza na temat dziejów Kartaginy jest do podważenia. Spiera się tedy nasz historyk zwłaszcza z podręcznikowym twierdzeniem, iż miasto Dydony było czymś na kształt republiki kupieckiej. Potrafi obrócić na swoją korzyść sytuację, w której „w kartaginologii prawie nie ma tego, co można określić jako »najnowszy pogląd nauki«. Niemal każdy »pewny« podręcznikowy pogląd został zakwestionowany – i to na podstawie liczących się argumentów”. Historia literatury kartaginologią niestety nie jest, ale jednak chciałbym dedykować te słowa literaturoznawcom przemawiającym z niewzruszoną pewnością i udającym, iż opisują sprawy tak, jak one miały się naprawdę. Ale najbardziej w pisarstwie Kęsieka intryguje mnie co innego. Otóż zajmuje się on przede wszystkim okresem największej ekspansji republiki rzymskiej, nie tając zarazem swojej niechęci do Rzymian. Z kim by nie wojowali potomkowie Eneasza, nasz autor zawsze będzie trzymał z ich przeciwnikami, którzy oczywiście rzymskiej przewadze ulec muszą, bo przecież historii – ku szczeremu żalowi Kęsieka – zmienić się nie da: „gdyby Kartagińczycy pokonali mocarstwo znad Tybru, świat stałby się ciekawszy, a może nawet odrobinę lepszy. Potomkowie Dydony byli twardzi w boju, w przeciwieństwie do rzymskiego drapieżcy nie mieli jednak zakodowanej agresji. (…) Jakże ciekawy byłby świat starożytny, w którym wciąż istniałyby monarchia Antygonidów, ptolemejski Egipt, częściowo niezależna Judea i rozległe imperium Seleucydów, w którym kultura grecka stapiałaby się z pradawną cywilizacją Wschodu!” Jasne, że antyrzymskie filipiki tyle warte, co wytykające Kartagińczykom kupiecką, semicką mentalność wynurzenia innych historyków. Zasadniczej wartości pisarstwa Kęsieka upatruję jednak w tym, że autor nie sili się na udawanie, iż historię pisze się bezstronnie, że umie zrobić atut z własnych idiosynkrazji. Odwrócenie dominującej w nauce prorzymskiej perspektywy, spojrzenie na bieg wydarzeń od strony pokonanych – nb. rzecz w sumie dość charakterystyczna dla dzisiejszej kultury – okazuje się ciekawe poznawczo i etycznie. Antyrzymski zaś uraz Kęsieka (któremu sam przecież ulegać nie muszę) intryguje tak bardzo, że zamawiam u niego historię… Romy. To by się dopiero działo i czytało! data ostatniej aktualizacji: |