Czyli pomidorJeśli to prawda, że w ślad za wybitnymi jednostkami postępuje Duch Dziejów, jak chciał tego Hegel, to pomyłki wybitnych jednostek należy uznać za pomyłki samej Historii. Towarzysz gensek znany był z tego, że uwielbiał składać niezapowiedziane wizyty. Zapowiedziane też mu w zasadzie odpowiadały, ale jak gdyby o stopień mniej. Jako troskliwy gospodarz, ojciec i wódz sowieckiego narodu, odwiedzał zakłady pracy, żołnierskie koszary i kołchozy. Niezapowiedziane wizyty różniły się od umówionych skromnością rytuału; toczyły się jakby sprawniej. Protokół niezapowiedzianych wizyt pomijał uwertury i prolegomena. Orkiestra pułkowa zbiegała się na plac defilad dopiero po przybyciu dostojnego gościa, a nierogacizna zaczynała kwiczeć Międzynarodówkę od trzeciego taktu. O ile na stanie wizytowanego kołchozu była jakaś nierogacizna. Jeśli nie było, z tą samą pieśnią na ustach, występowali przebrani za czworonożną swołocz enkawudziści. Niezapowiedziane wizyty były trudniejsze dla organizatorów. Górniczo-hutnicza brać musiała przekraczać swoje normy spontanicznie (co w zasadzie jest normą przekraczania normy, lecz gdy transgresja staje się zasadą, zasada tym samym staje się transgresją: przekroczyć normę to znaczy albo ją wykonać, albo też nie wywiązać się z niej wcale; ordery przodowników pracy tak czy owak biorą sodomici); serce, wedle przepisów etykiety niezapowiedzianych wizyt, miało się wyrywać do roboty w bardzo nieregularnych podrygach – niejako z serca; pieśń musiała się cisnąć na usta sama z siebie. Nie było miejsca na żadną niedbałość – łąki były czesane i w tym, i w tamtym przypadku. Nietrudno się domyślić, że wizyta genseka nie tylko musiała być uprzednio zapowiedziana, lecz również do wizytowanej instytucji należało odpowiednio wcześniej dostarczyć informację, czy wizyta będzie zapowiedziana, czy nie. Pod koniec lat trzydziestych (gwoli przypomnienia – chodzi o XX wiek) w doskonale zorganizowanym systemie wizyt genseka zaczęło coś zgrzytać. Któregoś razu Józef Wissarionowicz Stalin kazał się zawieźć do Zakładów Mechanicznych imienia Józefa Wissarionowicza Stalina. Kłopot polegał na tym, że w Moskwie znajdowały się cztery instytucje o takiej samej nazwie. Innych Zakładów Mechanicznych nie było. Wszystkie moskiewskie Zakłady Mechaniczne nosiły chlubne imię Stalina. W sowieckiej krainie zapanował kryzys nazewniczy: Wielki Październik, Czerwony Sztandar, Rewolucja i on – Ojciec Narodu. Innych patronów trafił szlag. Gdyby tendencja ta utrzymała się do dziś, zaniknęłoby całkiem zjawisko komunikacji. Bo i po co byłoby rozmawiać, skoro na określenie wszystkiego mielibyśmy jedno słowo? Ale nie uprzedzajmy faktów. Pomnę jeszcze rodzaj ćwiczenia mnemotechnicznego sprzed wieku: „Myślimy: Naród, mówimy: Partia. Myślimy: Partia, mówimy: Lenin”. Rodzaj, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, NLP. Myślę: „chłopczyk”, mówię: „dziewczynka”. Rozumiecie, o co mi chodzi? A że przy tej zabawie w chłopczyka/dziewczynkę zachodzi, bo innego wyjścia nie ma i zachodzić musi, możliwość pomyłki, czeskiego błędu, inwersji, roszady – zamiany pozycji między tym, co zapisaliśmy w rubryce „myślę”, i tym, co zawiera rubryka „mówię”: z tej to przyczyny zachodzi, bo innego wyjścia nie ma i zachodzić musi, potrzeba i konieczność uniwersalnej, zuniformizowanej formuły, która łatwo weszłaby nam w krew, w rytuał i w nawyk. Rozumiecie, w czym rzecz? Jeśli nie, to dam przykład. Myślę: „Naród”, mówię: „pomidor”. Myślę: „Partia”, mówię: „pomidor”. Myślę: „Lenin”, mówię: „pomidor”. Gra w pomidora polega na stworzeniu takiego systemu komunikacji, w którym jeden z uczestników co innego myśli, co innego zaś mówi. Ale nie uprzedzajmy faktów. Na razie opisywany przez nas proces znajduje się w stadium połowicznego zaawansowania. Wszystkie Zakłady Mechaniczne w Moskwie noszą nazwę Józefa Wissarionowicza Stalina i coraz trudniejsze staje się zapowiadanie niezapowiedzianych wizyt. Trudno, żyć jakoś trzeba. Choćby życie dopadało nas znienacka. Kiedy wszystkie rzeczy zaczynają oznaczać Jedno (hen to pan, jak powie pewien wnikliwy filozof), nazwa traci swój wyodrębniający charakter. Nie mówię, żeby wskazać; mówię, żeby mówić. „Pomidorowy” system językowy działa więc w ten sposób, że poszczególne nazwy zlewają się w jedną bryłę pojęciową. Gra w pomidora znakomicie opisuje zjawisko tyranii w przestrzeni społecznej komunikacji. Na wszystkie pytania odpowiadam tak samo, żeby przypadkiem nie wyrwała mi się odpowiedź, która nie spodoba się władzy. Ów minimalny język, właśnie przez swój czysto arbitralny system odniesień semantycznych, sam jednak stanowi dla siebie zagładę. Jeśli słowo „pomidor” oznacza wszystko, oznacza również swój własny niebyt i kres. W imię wyodrębnienia czystej postaci Stalina można się pozbyć pierwotnego desygnatu, nie ponosząc poważniejszej szkody na sumieniu. Gdy z potencjalnego słownika znika pojęcie „zamach na Stalina”, wtedy każde dowolne słowo, lub każda dowolna fraza, może oznaczać zamach na Stalina. Kto z was grał kiedyś w pomidora, ten wie, że rozrywka to przednia, ale krótkotrwała. Po upływie kwadransa, powtarzanie jednej i tej samej odpowiedzi staje się rytuałem i jakiekolwiek teraz dziwolągi byśmy wymyślali, reakcja naszego przeciwnika będzie taka sama. Z jednym wyjątkiem. Gdy zauważymy, że nasz pomidorowy rywal na dobre wpadł w rutynę, zawsze można go wybić z rytmu w taki oto sposób: czynimy dramatyczną pauzę, po czym, głosem tryumfalnym i pełnym namaszczenia podajemy do wiadomości taką oto nowinę: „Pomidor!” Skutek murowany! A co się tyczy samego Stalina, to trzeba przyznać, że jedynym ziarnkiem piasku w pracującej nad podziw sprawnie maszynerii, mającej na celu rozłączenie nazw z desygnatami, oderwanie pojęć od rzeczy – był on sam. Zakłady Mechaniczne imienia Józefa Wissarionowicza Stalina mogłyby być rajem na Ziemi, gdyby nie żywiołowa żywotność ich patrona. Akurat tak się złożyło, że w dniu, kiedy gensek zapragnął złożyć wizytę w Zakładach Mechanicznych swojego imienia, osobisty sekretarz, który miał opanowaną partyturę wizyt produkcyjnych i który w zasadzie woził szefa do jednego i tego samego teatru (pod zmienną nazwą) – był na zwolnieniu chorobowym. Towarzysz Józef Wissarionowicz Stalin pojechał z niezapowiedzianą wizytą do Zakładów Mechanicznych imienia Józefa Wissarionowicza Stalina, które nie były tymi Zakładami Mechanicznymi imienia Józefa Wissarionowicza Stalina co trzeba, i nic nie wiedziano tam o niezapowiedzianej wizycie patrona. Była to więc niezapowiedziana niezapowiedziana wizyta genseka. Pancerna limuzyna wodza sowieckiej republiki zatrzymała się w bramie. Rozchełstany oficjel Zakładów Mechanicznych tłumaczył coś na ucho zastępcy osobistego sekretarza, ten zaś prezentował na swym obliczu całkiem spektakularne osiągnięcia w sztuce pąsowienia. Gensek nie rozumiał ani w ząb specyficznej urody sytuacji. Co znaczy, że pomyłka, skoro wszystko jedno? Co znaczy, że niezapowiedziana, skoro miała być niezapowiedziana? Jak to wszystko należy rozumieć? Dzielni rycerze obróbki skrawaniem, gdzie jesteście, bando...?! Tu rozchełstany oficjel przystępuje do tłumaczenia: „Ale nie przygotowano owacji...!”. Otóż dziś taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Teleturniejowa publiczność ma zapewnione honoraria – ludziska klaszczą więc tak, jak im każą. A co do naszego felietonu: jeśli ktoś się spodziewał krwawego zakończenia, to mam nadzieję, że nie jestem pierwszym autorem, który sprawił mu zawód. data ostatniej aktualizacji: 2010-10-03 15:12:25.366491 |