Sprawdzone wartościDobre i pożyteczne bywa słuchanie polskiego radia. Aczkolwiek słuchanie niektórych rozgłośni pożyteczne bywa tylko raz, potem narażamy się już tylko na powtórki z niewyszukanej rozrywki „dla opornych”, jak swoich potencjalnych czytelników nazywają pieszczotliwie niektóre poradniki. Dobre i pożyteczne bywa zatem słuchanie polskiego radia, co tu dużo mówić, publicznego. Radio publiczne, zwłaszcza reprezentowane przez program 2, publicznym gustom jeszcze nie ze wszystkim się kłania. Pod tym względem bardziej publiczne są stacje niepubliczne. Niedawno w polskim radiu publicznym usłyszałem, jak pewien teolog dowodził, iż niegdysiejsza ponowoczesność z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, dzisiaj ostatecznie już przezwyciężona, zasadniczo sprowadzała się do kwestionowania tradycyjnych wartości, które – że zacytuję dosłownie – „sprawdzały się przez wieki”. Niedobrze jest polemizować z teologiem, bo to człowiek uczony. Niedobrze, a nawet niebezpiecznie, bo to nie tylko człowiek uczony, ale i pozostający w stosunkach z Panem Bogiem. Toż i, dmuchając na zimne, polemizuje się mało. Narazić się można i ludziom, obniżając notowanie swoich akcji na rynku osobowości, i Bogu, co gorsza. A po co to komu? Polemizować zatem niedobrze i niebezpiecznie, ale może i z pożytkiem dla higieny psychicznej. Nie tyle też zaraz polemizować, ile zadać sobie a muzom, a i teologowi przy okazji, kilka nurtujących duszę pytań. Zapytywanie bowiem, jako rzecze Filozof, jest pobożnością myślenia. A pytań powyższa króciutka uwaga teologa nasuwa bez liku. Czy rzeczona ponowoczesność zatem jest faktycznie już niegdysiejsza? Czy została przezwyciężona? I czy jej przezwyciężenie oznaczałoby rehabilitację, czy też powrót do tradycyjnych wartości? Nade wszystko zaś: czy wartości owe rzeczywiście „sprawdzały się przez wieki”? Skoro się „sprawdzały”, skąd w ogóle (niewydarzony) pomysł, aby je kwestionować? W jakim się (chorym) umyśle zrodził? W jakim (niecnym) celu? Skoro już jednak ktoś je zakwestionował i skoro owo kwestionowanie znalazło niejaki posłuch – cokolwiek by mówić, ponowoczesność to jednak „prąd myślowy”, jako mówią, a nie pojedynczy impulsik w umyśle jakiegoś wykolejeńca – to przecież świadczyłoby o tym, iż wartości te bynajmniej nie według wszystkich „się sprawdziły”. Nietrudno ich też chyba zrozumieć. Co miałoby bowiem stanowić „sprawdzian” dla wspomnianych (ich precyzowanie nie wydaje się konieczne) tradycyjnych wartości, a które zdały go celująco? Czy „nowy, wspaniały świat” XX wieku tudzież jego „plagi”? Totalitaryzm, faszyzm, komunizm, rasizm, terroryzm, ksenofobia, dehumanizacja itd. I co to w ogóle znaczy, że „się sprawdziły”? Że „mimo wszystko” przetrwały? „Wartość to transcendens” (Kołakowski), fenomen, którego racjonalnie uzasadniać nie sposób. Świat jest areną zmagania się różnych wartości. Nie przeciwstawia mu się jakiś abstrakcyjny świat pozbawiony jakichkolwiek wartości. Świat taki w ogóle nie istnieje. Każdy system wartości posiada swoją motywację i wyznacza swoje własne cele. Każdy ma też swoich orędowników i przeciwników. Nie ma wartości dobrych i złych samych w sobie. Dobro i zło w przyrodzie nie występują, są kategoriami ludzkimi. „Rzecz nazywana jest »dobrą«, jeżeli jest dobra dla osoby, która jej używa” (Fromm). Tradycyjną wartością, która nieodmiennie „sprawdza się przez wieki”, jest niewątpliwie prawo silniejszego. Niewątpliwie też dobrze niektórym, w ich mniemaniu, służy. Czy to znaczy, że powinniśmy ją afirmować? Każda wizja świata jest akceptacją określonych wartości, dzięki którym świat może być przez człowieka „oznaczony”, w Heideggerowskim znaczeniu, tj. ze względu na „poręczność” organizujących jego strukturę wartości. Tylko ustrukturyzowany w sposób sensowny świat może jawić się jako zrozumiały. „Rozumiejące rozjaśnienie świata jest dziełem mitu”, powiada Kołakowski. Usensownienie oznacza zatem zmityzowanie. Polega ono na arbitralnym przyjęciu pewnych metafizycznych założeń – racjonalnie nieweryfikowalnych – bez których sensowna całość świata byłaby niemożliwa, a które stanowią rdzeń systemu przekonań jako reguł rozumienia siebie i świata. Jedynym możliwym sprawdzianem dla tego systemu wydaje się tzw. „zderzenie z rzeczywistością” czy też – w innym języku – z Rzeczą, czyli spotkanie z Realnym, stanowiące praktyczny test na zdolność do rozumiejącego ogarnięcia dotąd nieuwzględnianego przez system doświadczenia. Jeżeli ów system przekonań strukturyzujący rzeczywistość skonfrontowany z nieoczekiwaną Katastrofą nie potrafi jej umieścić w generowanym przez siebie uniwersum sensów i znaczeń, to znaczy, że i reprezentujące go wartości nie do końca pomyślnie przeszły ten „sprawdzian”. Sens Katastrofy umknął rozumieniu. Katastrofa jest zawsze katastrofą systemu, który jej nie przewiduje. Mówimy wtedy: „to nieprawda”, „to niemożliwe”, „to do mnie nie dociera”, „nie rozumiem, co się stało”, „dlaczego?”. Czyli aktywność symboliczna – najczęściej według dotychczasowych reguł – zdecydowanie się nasila, przekraczając nierzadko granice „zdrowego rozsądku” (sens musi zostać przywrócony „za wszelką cenę”), w myśl kartezjańskiej zasady: aby wyprostować skrzywiony kij, trzeba go wygiąć w drugą stronę. Gorączkowo poszukuje się znaczenia, którym można byłoby wypełnić lukę w systemie porządkującym rzeczywistość.. W ten sposób Wydarzeniu, które w ogóle opiera się symbolizacji, przypisuje się znaczenie symbolu wyjątkowego, wyróżnionego, doniosłego, afirmującego porządek, który wydawał się podważony. Odczytuje się „zawarty w nim przekaz”. Tymczasem, wracając na ziemię, można by stwierdzić: Katastrofy się zdarzają. Po prostu. Są wpisane w naszą egzystencję. Nie uciekniemy przed nimi. Każda wizja świata, aby mogła być wiarygodna, musi możliwość Katastrofy dopuszczać. Nie ma tu nic do rozumienia. A ponieważ myśl taka mało kogo zadowala – nie jest „dobra” – mało kto ją bierze za swoją. data ostatniej aktualizacji: 2010-09-12 03:52:23.131213 |