• Jan Szaket: Skuteczna reanimacja [dot. J. Mansztajn: Wiedeński high life]. 2009, nr 4 (78).
Zagadkowe czy problematyczne, a właściwie, w dobrym tego słowa znaczeniu, nieoczywiste jest w tej książce niemal wszystko. O nazwisku autora i tytule już wspomniałem, lecz kwestia nieoczywistości dotyczy także konstrukcji bohatera (który, będę się upierał, jest jeden, choć ma kilka imion, a przez to staje się ostentacyjnie literacko-językowy). W związku z bohaterem nieoczywistość tyczy konstrukcji „ja” lirycznego, a także konstrukcji „ty” lirycznego, zwykle mocno abstrakcyjnego, jak choćby w wierszu o tytule-zwrocie Anno Domini (s. 61), a w całej książce ożywianego, w sensie lokowania w społecznej przestrzeni, jedynie kilkoma dedykacjami. Podobnie nieoczywiste są zabiegi dotyczące konstrukcji książki, w tym podział na trzy części o tytułach: Koledzy z podwórka nieśmiertelność, Clue tego zdania to trup oraz Różowy króliczek Duracell. Raczej na pewno nie rządzi jej konstrukcją prosta, pamiętnikarska chronologia, czyli czas pisania kolejnych kawałków, zresztą dat autor – uff, na szczęście – pod wierszami nie stawia. No a poza tym wszystkim, nawiązania do procesu pisania czy opowiadania widoczne są w tytułach wierszy, tworzonych według wzoru Narracja z kolejnymi numerami czy też Wiersz o… Wszystkie te obserwacje potwierdzają wedle mnie anty-werystyczny sznyt Wiedeńskiego high life’u, przynajmniej jeśli idzie o wykluczenie prostego interwencjonizmu, zwanego też czasem zaangażowaniem. To, co w książce Mansztajna, to jest literatura, która rządzi się swoimi prawami, nawet jeśli nie wiadomo o jakie konkretnie prawa chodzi. Jeśliby jednak tytułowy, ogólny, niezmienny zarys rzeczywistości tworzyła właśnie literatura pojmowana wyłącznie jako gra znaczeń, to jakiekolwiek rozjaśnienie pseudonimów rzeczywistości i nicowanie zabiegów, którymi posługuje się autor, tylko niecnie trywializowałoby piękną konstrukcję – z mgły i waty cukrowej. Czy może nawet anihilowało ją – pozostalibyśmy z niczym w rękach, przekonani, że twórczość Mansztajna to piękne pustosłowie. Tymczasem jego wiersze nie tylko dlatego dobrze się czyta, że intrygują niejednoznacznością i ustanawiają same siebie. Słynny wysiłek lektury i interpretacji opłaca się ponieważ – tak uważam, i to w tej recenzji chcę wydobyć – nieoczekiwanie zostaje nam zaprezentowana alternatywna historia nowej Polski, napisana przez jej rówieśnika (jeśli założyć, że nowa Polska zrodziła się na samym początku lat osiemdziesiątych; autor chwali się z kolei w notce na okładce, że jest z rocznika 1982). A teraz uwaga – ustaliwszy, że na pewno chodzi o coś więcej niż pięknie skonstruowane wiersze, stajemy przed wyborem. Wszystko zależy od tego, jak rozszyfrujemy znaczenie tytułowego wiedeńskiego high life’u. Jeśli tak, jak sugeruje pozaksiążkowa wypowiedź autora („ogólny zarys rzeczywistości pozostaje niezmienny”), i jeśli założymy, że ów zarys tworzy śmierć, na co w książce mamy aż nadto dowodów (przedstawię niektóre niżej), to moja wycieczka w kierunku historii wciąż będzie mocno uzasadniona, ale nie będzie banalna, to znaczy nie sprowadzi się nostalgii za PRL-em lub do tegoż PRL-u resztek zwalczania. Jest jednak też inna opcja (a full opcja nie istnieje, to błąd językowy), taka mianowicie, że z tym Wiedniem w tytule chodzi po prostu o stare, dobre czasy. Jak bowiem wspominałem, o wiedeńskim high lifie wprost w książce przeczytamy niewiele, w dodatku w jednym wierszu (Narracja III, s. 23) – ów high life pojawia się tam w kontekście siedzenia małolatów przed kioskiem i wsuwania dropsów. Pewnie jaka konsumpcja, takie i cesarstwo, więc to Mansztajnowe byłoby cesarstwem dzieciństwa, które – tak się składa – przypadło na końcówkę PRL-u. Wiersz z motywem wiedeńskiego high life’u przywołuje też zniknięcie osiedlowych kiosków z dropsami i pojawienie się dużego marketu Tesco. Gdybyśmy się tego trzymali, całą książkę można by przeczytać jako jojczenie, jak to fajnie było, gdy byliśmy dziećmi, świat był tajemnicą do odkrycia, a potem przyszedł zły kapitalizm i już nie było sensu kolekcjonować obrazków z gum Turbo (czy czego tam, drogi Donaldzie). A jeszcze później przyszła zła śmierć i zabrała nam niektórych przyjaciół. A i kiedyś nas samych zabierze. Oczywiście – wolne żarty. Nie, nie dlatego, że takich książek nie ma – są, jak rany, nawet sporo ich, raczej chodzi o to, że to sztampa i banał, i PRL-nostalgia napędzana przez znacznie starszych od Mansztajna zawodników o zacięciu sentymentalnym (zwykle na tle upośledzenia władz poznawczych). A ponieważ my, autor recenzji, nie lubimy zbytnio owych zawodników, więc tak czytać książki Mansztajna nie będziemy. (fragment) zobacz notę autora:Jan Szaket data ostatniej aktualizacji: 2010-05-09 01:47:55.862466 |