Henryk Waniek: Finis Silesiae.Henryk Waniek: Finis Silesiae. Wydawnictwo Dolnośląskie. Wrocław 2003. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że koniunktura na prozę małoojczyźnianą minęła. Wyczerpały się tematy i chęci piszących, a i miejsc do literackich powrotów jest coraz mniej. Tym bardziej niespodziewanym wydarzeniem jest Henryka Wańka powieść o ostatnich chwilach przedwojennego Śląska. Finis Silesiae jak Widnokrąg Myśliwskiego powstał z lektury zdjęcia, a właściwie zdjęć. A jeszcze ściślej, całego albumu fotograficznego wydanego w 1942 roku. Rzecz przedstawia Śląsk, lecz na niektórych zdjęciach pojawia się także dziewczyna. Idąca zatem tymi tropami powieść Wańka to obraz rozkwitu i upadku Śląska, a także dywagacje o relacji, jaka mogła była zawiązać się między pozującą a fotografem. Oto Paul Scholtz, fotograf, zabiera ukochaną Brigitte w różne malownicze miejsca niemieckiego Śląska (rzecz dzieje się, jako się rzekło, przed II wojną światową). Głównie po to, by ją i je fotografować. Zwiedza, obserwuje. Tenże Scholtz, zbiedniały student i niedoszły autor prozy historycznej, otrzymuje pewnego dnia w spadku po zmarłej ciotce dom. W jednej chwili jego życie diametralnie się odmienia. Ożenek z Brigitte staje się możliwy, ubiór wdzięczniejszy, a sprzęt fotograficzny doskonalszy. W powieści Wańka prawda historyczna miesza się ze zmyśleniem. Za miłością fotografa i dziewczyny kryje się miłość do Śląska, do jego piękna i krajobrazu. Finis Silesiae daje obrazy wyidealizowane. Bez cienia historii – nie ma tu hitlerowskich flag i sztandarów, bez krztyny przemysłu – nie ma także kopalń i fabryk. Tak jakby historia, polityczna i gospodarcza, działa się z dala od prawdziwego życia. Czytamy, że „Wielka historia toczy się gdzie indziej. Poza tymi zdjęciami. Na nich nie widać nawet, który to dzień, rok, ani miejsce. Z jakich imion, spraw i przeznaczeń składają się te chwile zapisane na światłoczuły papier. Wielka historia defiluje przed innym aparatem”. I jeszcze: „Historyjka oraz historia przez wielkie „H” na razie jest poza obiektywem”. Bo i owszem, w Finis Silesiae nie ma jeszcze wojny. Jest za to pejzaż, piękny pejzaż. Dzieje Paula Scholtza, śląskiego fotografa, są opowiadane potoczyście, co i rusz uprzedza się wypadki, co i rusz snuje historię, która mogłaby się wydarzyć. Tak od dawna się już historii nie opowiada, mamy więc do czynienia z propozycją w pewien sposób przestarzałą, by nie rzec – historyczną. I to nie tylko dlatego, że poetyka małoojczyźniana, w jakiej lokuje się Finis Silesiae, przestała, co prawda niedawno, być w modzie. Przede wszystkim dlatego, że tryb snucia opowieści należy od dawna do historii literatury. data ostatniej aktualizacji: |