Oklaski wywołane oklaskami, czyli słowo o literackich nagrodachŻycie jest jak jazda busikiem (z Legnicy do Wrocławia albo i z powrotem). O wszystkim decydują pierwsze chwile: zajęcie korzystnej pozycji przy wejściu (nie dać się starcom, kobietom i dzieciom), szybka ocena zastanej sytuacji (czy są wolne siedziska), uwzględnienie czynnika ludzkiego (obok kogo, przed kim, za kim) i szybkość reakcji. Krótka piłka. Właściwe wyznaczenie celu i błyskawiczna jego realizacja. A potem jedziemy długie godziny – wygodnie rozparci w zagarniętej przestrzeni busowo-życiowej albo niewygodnie zgoła tłamszeni przez bliźnich i los. Siedzimy obok pachnącej fiołkami blondyny albo zalewa nas pot smarkającego w rękaw grubasa. Albo stoimy z głową w szyberdachu i chce nam się sikać. Taka karma. A tak między nami, pachnące blondyny mnie w trasie nie rajcują, tym bardziej smarkające grubasy, najchętniej podróżowałbym sam jeden, głuchą nocą, mając tylko pana kierowcę za kierowcę, do którego mógłbym zawołać Cohenem: „Kierowco! Jesteśmy tylko my dwaj tej nocy, wyjedźmy z tego wielkiego miasta (bodajby zostało zburzone) do mniejszego miasta (Legnicy, Olszyny, Lubania), wygodniejszego dla serca, omińmy kąpielowe baseny Miami Beach, znajdziemy sobie jakąś małą amerykańską (albo dolnośląską) wioskę rybacką (Kunice?) na nieznanej Florydzie, zaparkujemy tuż przy plaży (to chyba w Rokitkach) olbrzymi z daleka widoczny autobus (firmy przewozowej Zawisza), metaliczny, kolorowy, samotny, z nowojorską (LGA) rejestracją”. Piękna myśl i można by ją z grzybkami podać. Za bardzo się chyba rozmarzyłem, bujając wystawioną przez szyberdach głową w obłokach, które tymczasem spochmurniały i niebawem zacznie się błyskać, zagrzmi (o ile to nie będzie chrapanie, chrząkanie albo i – odpukać – pierdzenie grubasa) i lunie. Tymczasem jadę jak zwykle, czy też może jak zazwyczaj – zdarzają się przecież zbawienne lub feralne odchylenia – ani za bardzo wygodnie, ani szczególnie niewygodnie. Takie jest życie, jakie utrudnienia albo i, ale to rzadziej, ułatwienia w ruchu się zdarzają na trasie stąd dotąd, że się tak cokolwiek oględnie wyrażę, iżby niepotrzebnie defetyzmu nie siać. Jadę i, jak to mam w zwyczaju, obmyślam strategię przetrwania, ale że już lepiej miesić wapno, niż tracić czas na obmyślanie nieobmyślalnego, więc szybko to jałowe zajęcie porzucam na rzecz podziwiania znanych na pamięć widoków za szybą, czego wszakże także jestem zaraz zmuszony poniechać, jako że jesień już Panie i za szybą o tej porze już ciemno jak u Murzyna, więc chcąc nie chcąc zatrudniam się kontemplowaniem zagadnienia: literatura a polityka jej nagradzania. Literackie nagrody: angelusy, nautilusy, gdynie, kościelskie, długosze, michałki, tischnery, zajdle, mackiewicze, reymonty, paszporty, wawrzyny, laury, Nike, Nike, Nike. „Najważniejszą polską Nagrodę Literacką” otrzymał w tym roku Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, co niejednego zakonserwowanego rzeczoznawcę srogo zdziwiło, zaskoczyło, a nawet osłupiło, aczkolwiek rzadko który dał to po sobie poznać. Niełatwo się bowiem przyznać bliźniemu, iż się właśnie było w ciemię obuchem dostało. O ileż łatwiej post factum skrobnąć, iż „był to wybór niespodziewany, aczkolwiek trafny” czy też: „to był trafny wybór i w dodatku zupełnie niespodziewany”, tak lub owak obracając parszywego kota ogonem. Mimo tego zatem, że mało kto się owego wyboru spodziewał, to był on jak najbardziej słuszny – jednakowoż skoro był jak najbardziej słuszny, to dlaczego nikt się go nie spodziewał? Masz, babo, plecak, jak mawiał dziadek. Cóż to wszelako znaczy: „trafny wybór” – w odniesieniu do literackiego poletka, półświatka? „Od Hume’a czy Kanta jest niewątpliwe, że nie ma żadnej logicznej, poprawnej drogi prowadzącej od stwierdzenia faktów do sądów o wartościach. Innymi słowy: z naszych rozumowań prowadzących do wiedzy na temat tego, jak jest, żadną miarą nic nie wynika (logicznie) dla odpowiedzi na pytanie, jak być powinno lub jak by było najlepiej, lub co jest dobre, a co złe. (…) Wiedza zatem nie uzasadnia, ale i nie obala wiary, a kodeksy moralne, oceny estetyczne i reguły działania nie znajdują żadnego uzasadnienia w danych rozumu i doświadczenia”. [Marcin Król] „Trafny wybór” nie jest więc stwierdzeniem bezwzględnego faktu, lecz nieuzasadnionym rozumowo sądem o wartościach. Boga (literatury) nie ma, wszystko dozwolone! „Nie ma czegoś takiego jak prawomocne teksty. W krytyce nie powinno być żadnych fundamentalistów. Nie ma żadnych prawomocnych tekstów z rozmaitych powodów. Nie ma też prawomocnej lektury. Nie ma żadnego ostatecznego autorytetu”. [Paul de Man] Stąd też – z niejakiej swawoli, dowolności, sobiepańskości tudzież, z drugiej strony, z braku niezależności w ferowaniu ocen i ich dogmatyczności – biorą się rozmaite „ochy” i „achy” publicznie wygłaszane na temat świeżo upieczonego laureata, tj. nagłe i powszechne uwielbienie niezauważanego dotąd artysty. Czyli zostaje puszczony w ruch proces, który lata temu wziął na kozetkę, zdiagnozował i opisał w Dzienniku Gombrowicz: „Oklaski. Oklaski znawców. Oklaski amatorów. Oklaski ignorantów. Oklaski stadowe. Oklaski wywołane oklaskami. Oklaski rosnące sobą, piętrzące się na sobie, podniecające, wywołujące siebie – i już nikt nie mógł nie klaskać, gdyż wszyscy klaskali”. Najpierw zatem sąd wartościujący formułuje jury w składzie. Nie jest to jednakowoż, wbrew pozorom, sąd zupełnie niezależny i bezinteresowny. Jury w składzie oceniając, wie jednocześnie, iż jego ocena także będzie jako ocena oceniana przez innych uczestników życia literackiego, a czasem zgoła i nieliterackiego. Dlatego jury w składzie dba o to, aby jego ocena była oceniona należycie, tj. „trafnie”, tj. aby skład jury nie wyszedł na skład nieznających się na rzeczy głupków, ignorantów i amatorów, a wręcz przeciwnie – aby się objawić urbi et orbi jako elita literaturoznawczej braci, co to wykłada niefachowym użytkownikom literatury (np. gazetowym recenzentom), co jest be, a co cacy. Z kolei niefachowi użytkownicy literatury (np. gazetowi recenzenci) biorą owe sądy za dobrą minetę i – nagle, a często i niespodziewanie dla samych siebie – podzielają je całkowicie. Rzadko zatem wiedzą, na czym wielkość danego artysty polega, ale ową wielkość zauważają i należycie doceniają, albowiem i oni nie w ciemię bici itd. I tak toczy się (literacki) (pół)światek. Raz puszczona w ruch medialna maszyna zamienia się w swoiste perpetuum mobile, ku uciesze „znającej się na rzeczy” znakomitej większości, która „wie”, co, jak i dlaczego. Poza tym uważam, że wybór Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego na tegorocznego laureata Nagrody Nike był rzeczywiście niespodziewany – bo to Poeta dotąd znany i ceniony głównie przez innych piszących tudzież przez autentycznych, więc nielicznych, wielbicieli poezji – ale jak najbardziej trafny – bo taka jest moja subiektywna opinia. Ale o tym może następnym razem. data ostatniej aktualizacji: 2009-11-15 22:36:31.781945 |